Wrócą biało-czerwone fale na trybunach, wrócą trąby i śpiewy na ulicach Wisły i Zakopanego, będzie głośno, tłoczno i radośnie. Bohaterowie Turnieju Czterech Skoczni pokażą się rodakom w czterech krajowych konkursach PŚ.
Najpierw jest Wisła-Malinka, Skocznia im. Adama Małysza, dwa konkursy indywidualne. Wiślański stadion ma zasadniczą wadę – na trybunach mieści się tylko 5,5 tysiąca widzów, więc biletów szybko zabrakło.
Adam Małysz, od października dyrektor w Polskim Związku Narciarskim, w tym szczególnym miejscu musi pełnić wiele ról. – Ostatnio sprawdzam się jako sprzedawca biletów, wiele osób zwracało się do mnie w tej sprawie. A tak serio, wolę rolę gospodarza. Skoro już jestem na miejscu, staram się, by wszystko udało się jak należy. Na szczęście skocznia jest dobrze przygotowana. W tym roku nie trzeba było martwić się o śnieg. Było go aż za dużo – powiedział „Rzeczpospolitej".
Trener Stefan Horngacher wie, że skoki w Polsce mają szczególną aurę. Dał zawodnikom dwa dni odpoczynku, potem nakazał spokojne ćwiczenia w hali, by odrodzić chęć rywalizacji.
– Skocznia w Wiśle jest trudna, nie wybacza błędów, ale nasi znają ją doskonale. Jak mówi Piotrek Żyła, mogliby tu skakać z zamkniętymi oczami. W Zakopanem, po modernizacji Wielkiej Krokwi, trenowali tylko Polacy. To może być nasz atut. Z drugiej strony nie przeceniałbym znaczenia miejsca rywalizacji. Dla zawodników w formie żadna skocznia nie jest problemem. A chłopaki skaczą rewelacyjnie. Przez te parę dni, jakie minęły od zakończenia Turnieju Czterech Skoczni, nie mogło wydarzyć się nic złego. Są dobrze przygotowani. Trzeba tylko wykorzystać to, co zostało wypracowane latem – mówi mistrz z Wisły.