Tym razem nie było deszczu, błota i zimna, ale 257-kilometrowa trasa wyścigu prowadząca wąskimi drogami północnej Francji, z których 55 kilometrów to „kocie łby", i tak dawała w kość.
Przy słonecznej pogodzie na bruku kolarze oddychali kurzem i pyłem. Upadków i defektów było co niemiara. Popsuty w końcowej fazie wyścigu rower nie pozwolił walczyć o zwycięstwo dwukrotnemu mistrzowi świata Peterowi Saganowi.
W kraksie mocno potłukł się jeden z dwóch oprócz Macieja Bodnara Polaków uczestniczących w tegorocznej edycji, debiutant Łukasz Wiśniowski z Team Sky, który nie dojechał do mety.
Van Avermaet również musiał gonić czołową grupę po drobnym defekcie. Miał szczęście, że działo się to na początku rywalizacji. Na metę dojechał umorusany, jakby uczestniczył w wyścigu przełajowym. Wiele kosztowało go to zwycięstwo, choć sam finisz był rozgrywany w sterylnych warunkach – na torze.
Belg do tej rozgrywki stanął z dwójką zawodników, z którymi dojechał na betonowy welodrom, Czechem Zdenkiem Stybarem i Holendrem Sebastianem Langeveldem. Długo nawzajem się czarowali, jak to na torze bywa, ale najbardziej doświadczony z nich Van Avermaet nie dał się zaskoczyć, z zimną krwią odpowiedział na atak Stybara.