Większość ekspertów oczekiwała takiego właśnie zakończenia, ale 29-letni Meksykanin miał odebrać ochotę do dalszej walki mistrzowi świata wagi półciężkiej ciosami na korpus. Wybrał jednak inne rozwiązanie i wykończył zabijakę z Czelabińska uderzeniami w głowę.
Nie brakowało przed tym pojedynkiem głosów, że „Canelo" Alvarez, urzędujący mistrz wagi średniej (WBC, WBA), ryzykuje, decydując się na wycieczkę dwie kategorie w górę. Przyszło mu przecież walczyć z rywalem 10 cm wyższym, mającym większy zasięg, do tego silnym, mocno bijącym, najczęściej kończącym walki przed czasem.
Blisko 15 tysięcy widzów w MGM Grand Garden Arena w Las Vegas obejrzało dobry pojedynek, choć obaj, „Canelo" i Kowaliow, nie ryzykowali. Szczególnie Rosjanin, wierząc, że może wygrać lewym prostym. Komputerowe statystyki nie kłamią, do momentu przerwania walki w 11. rundzie więcej celnych uderzeń zadał Alvarez (133-115), podobnie jak tzw. mocnych ciosów (104-52). Po 10 rundach dwójka sędziów widziała jego nieznaczną przewagę (96:94), a jeden z nich remis (95:95).
Kowaliow jeszcze w ringu, w wywiadzie, przyznał, że po szóstym starciu zaczął odczuwać zmęczenie, a Alvarez mówił, że jego taktyka zakładała cierpliwość w pierwszej fazie tego pojedynku.
Rosjanin mimo przegranej przez nokaut nie zamierza kończyć kariery, a Alvareza interesują kolejne wyzwania. I wygląda na to, że na razie nie zamierza wracać do wagi średniej. Został mistrzem świata w czwartej kategorii wagowej (wcześniej junior średnia, średnia, superśrednia), jest drugim Meksykaninem po Julio Gonzalezie, który zdobył tytuł w wadze półciężkiej, nie wyklucza więc kolejnych walk w tej kategorii. Rodacy Kowaliowa, Artur Bietierbijew, mistrz IBF i WBC i Dmitrij Biwoł (WBA) są gotowi na taką konfrontację. A w wadze superśredniej jest przecież znakomity, mierzący 191 cm Callum Smith, superczempion organizacji WBA.