Rosjanin Umar Kremlow jako szef Światowej Federacji Bokserskiej (IBA) miał wstrzyknąć w amatorski boks świeżą krew – głównie dzięki mecenatowi Gazpromu, którego wsparcie stało za sukcesem jego kampanii wyborczej – ale staje się jego grabarzem. Boks może zniknąć z programu olimpijskiego, a najbliższe mistrzostwa świata będą kadłubowe.
Kobiety powalczą 15–26 marca w New Delhi, mężczyźni 1–14 maja w Taszkiencie.
Pierwsi rezygnację z uczestnictwa w zawodach zapowiedzieli Amerykanie, ich śladem najpierw podążyli Irlandczycy, Czesi, Kanadyjczycy oraz Szwedzi. Brytyjczycy na razie zapowiedzieli bojkot zawodów kobiecych. Co z męskimi, ogłoszą niebawem, ale trudno oczekiwać innej decyzji.
Zachodnie federacje nie chcą brać udziału w zawodach, na które IBA zaprosiła Rosjan i Białorusinów z barwami narodowymi, flagami i hymnami. Wątpliwości budzi też zarządzanie federacją. Wielu oskarża IBA o brak transparentności i nieprawidłowości finansowe.
Gazowy szantaż
Boksem zwanym niegdyś amatorskim, a dziś olimpijskim, od blisko trzech lat rządzi Kremlow, czyli protegowany Kremla, który pięć lat temu bił rekord Guinnessa, organizując na placu Czerwonym trening z udziałem 3 tys. osób i byłego mistrza wagi ciężkiej Nikołaja Wałujewa, a niedawno w towarzystwie Władimira Putina otworzył Międzynarodowe Centrum Bokserskie w Moskwie.