Spotykamy się w Bukareszcie. Wszędzie, gdzie się pan pojawi, traktują pana jak króla...
Mike Tyson: Absolutnie się nim nie czuję. No, może mam po prostu swoją definicję. Jestem królem życia, dla którego najważniejsza jest rodzina i jej szczęście.
Co pan czuje, gdy ludzie płaczą na pana widok – tak jak tu, w Rumunii?
Jestem im wdzięczny. Doceniają to, jaką drogę przeszedłem. Chciałbym, by moja mama to widziała. Nieraz krytykowała mnie za głupie rzeczy, których zrobiłem w życiu sporo. Mam nadzieję, że teraz spogląda na mnie i w końcu jest dumna.
Nie chce pan wrócić do boksu jako np. promotor?