Pierwsze zdania belgijskiej mistrzyni podczas zwołanej nagle konferencji prasowej brzmiały: – Wiem, że to niektórych zdziwi, ale zadecydowałam, by skończyć moją karierę tenisową, tu i teraz. To koniec cudownej przygody, ale myślałam już o nim od dość dawna.
Za niespełna dwa tygodnie miała bronić tytułu na kortach Rolanda Garrosa. 1 czerwca będzie obchodzić 26. urodziny. Wygrała 41 turniejów WTA, wśród nich siedem wielkoszlemowych, cztery w Paryżu. Była mistrzynią olimpijską.
– Odchodzę jako numer 1 na świecie, to dla mnie ważne. Moją karierę przede wszystkim napędzały emocje, ale od listopadowych mistrzostw WTA w Madrycie już ich nie czułam. Miałam tam wrażenie, że osiągnęłam szczyt. Pomyślałam wówczas o przerwie, ale w końcu uznałam, że to nie ma sensu. Ostateczną decyzję podjęłam, gdy wracałam z turnieju w Berlinie. Odchodzę bez żalu i wiem, że zrobiłam dobrze – powiedziała w środę dziennikarzom.
– Nie stałabym się bardziej szczęśliwa, gdybym nawet wygrała Wimbledon. Zresztą nie czułam się na siłach, by to zrobić. Odchodzę przed turniejem w Paryżu, bo gdy sama siebie spytałam, czy kiedykolwiek zagram tam lepiej niż w ubiegłym roku, odpowiedź brzmiała: nie.
W zeszłym roku była naprawdę wielka, wygrała dziesięć turniejów, dwa wielkoszlemowe, nikt nie kwestionował, że kobiecy tenis ma prawdziwą liderkę. Cztery porażki w 20 meczach nowego sezonu oznaczały kryzys. Zaczęła od zwycięstwa w Sydney, ale potem przegrała w ćwierćfinale Australian Open z Marią Szarapową, w Dubaju z Francescą Schiavone, w Miami z Sereną Williams, wreszcie pokonała ją Dinara Safina w trzeciej rundzie w Berlinie. Po drodze był jeszcze jeden sukces w Antwerpii – los chciał, żeby wygrała ostatni raz w tym samym mieście, w którym odniosła pierwsze zwycięstwo.