Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg przegrali w sobotę 4:6, 4:6 z bliźniakami Bryanami. Z turnieju wyjechali bogatsi o 40 tys. dolarów każdy oraz zdobyli punkty rankingowe, które umocniły ich wspólne miejsce w pierwszej ósemce świata i 15. – 16. w indywidualnym rankingu deblistów.Polacy mieli po meczu uczucia mieszane, z jednej strony zasłużona radość z półfinału, z drugiej żal, że nie było lepiej. Powód zasadniczy porażki był oczywisty – kto dobrze nie serwuje, ten nie wygrywa. W pierwszym secie w pole serwisowe trafiała zaledwie jedna trzecia podań polskich deblistów, w drugim połowa, to za mało na takich fachowców jak Bob i Mike.
Mimo tych kłopotów Polacy grali odważnie, częściej niż zwykle atakowali przy siatce, mieli nawet dwie szanse zdobycia gema przy podaniu rywali, żadnej nie wykorzystali. Oba sety Amerykanie wygrali w najlepszym momencie – przełamując serwis polskiej pary w dziesiątym gemie. Był to szósty mecz tych debli i piąte zwycięstwo Bryanów.
Bilans zysków i strat polskiej pary z całego turnieju nie jest zły – dwa zwycięstwa, dwie porażki, dwa lata temu podczas debiutu było 0-3. Na pytanie, co będzie za rok, Fyrstenberg i Matkowski dali śmiałą odpowiedź w swoim blogu z Szanghaju: – Przyszły sezon zakończymy wśród trzech najlepszych par na świecie! Trzymamy za słowo.
Deblowymi mistrzami zostali urodzony w Belgradzie i mieszkający na Bahamach Kanadyjczyk Daniel Nestor oraz Nenad Zimonjić, też człowiek z Belgradu. Grają razem od stycznia. Pokonali Bryanów w finale w dwóch setach, przeszli przez turniej bez porażki (jedynego seta stracili z Polakami), zdobyli 220 tys. dolarów do podziału i pierwsze miejsce w rankingu kończącym sezon. Obaj są gwiazdami gry podwójnej, ale tylko Nestor może powiedzieć, że obronił tytuł. W zeszłym roku wywalczył go z Markiem Knowlesem. Jak przystało na obecne normy deblowe, mistrzowie to dojrzali tenisiści – mają wspólnie 68 lat.
Turniej singlistów wygrał Novak Djoković, kolejny belgradczyk z urodzenia. Odebrał kryształ i czek na 1,24 mln dol. po jednostronnym finale z Nikołajem Dawydienką. Serb bardziej męczył się w półfinale z Gilles’em Simonem. Na Rosjanina wyszedł taki Djoković, jakiego pamiętamy z Australian Open – skuteczny i skupiony na pracy. Po 17 minutach prowadził 4:0, chwilę później zdobył seta. Dopiero przy stanie 3:5 w drugim secie Dawydienko obronił dwie piłki meczowe, zerwał się jeszcze i wyrównał na 5:5, ale więcej zrobić nie mógł.