Ta decyzja wisiała w powietrzu już w piątek wieczorem, ale Finowie kryli się z nią do sobotniego ranka – kapitan Kimi Tiilikainen wystawił do debla parę najlepszych singlistów, a nie parę niedoświadczonych chłopaków na polskich uczestników Masters. Ryzyko było spore, ale odwaga w meczach pucharowych często bywa nagradzana.
Tym razem nagrodę wzięli polscy widzowie, bo obejrzeli niezły mecz deblowy, którego wynik tylko w pierwszym secie wydawał się łatwy do przewidzenia. Gdy Finowie przyzwyczaili się do tempa gry Polaków, gdy trochę opanowali odbijanie serwisów Matkowskiego, gra się wyrównała. Debel od zawsze jest najbardziej docenianym rzemiosłem przy okazji Pucharu Davisa. W turniejach stoi trochę z boku, a tu wchodzi na główną scenę i, z racji specyfiki rozgrywek, często rozstrzyga o wyniku.
Fyrstenberg i Matkowski nawet w kapryśnej formie, to wciąż dobra para. W sobotę w Hali 100-lecia Sopotu pokazali ile znaczą lata zgrania, ile spokoju daje znajomość partnera. Nawet gdy były w meczu kłopoty, dojrzałość kazała im wierzyć, że przeminą.
Tych problemów nie było wiele: zdarzyły się udane serie serwisowe Kontinena, dwie-trzy wątpliwe piłki rozstrzygnięte chyba niesprawiedliwie na fińską stronę (Matkowski lubi podyskutować w takich przypadkach z sędzią), błędy stóp wywoływane parę razy częściej, niż pokazuje turniejowa praktyka, dołek w końcu trzeciego seta.
Na trybunach wodzirejem był Łukasz Kubot. On i pozostała publiczność dotrwała rozgrzana do końca meczu, który, chyba na szczęście nie kończył się nerwowo. Przełamanie fińskiego serwisu na początku seta ustawiło resztę gry. Drugi punkt został zdobyty, fińskie rachuby pokrzyżowane.