Korespondencja z Londynu
Pierwszy set meczu Petry Kvitovej i Wiktorii Azarenki zapowiadał krótką walkę i od razu pokazał, dlaczego Czeszka została debiutantką 2010 roku i była w półfinale Wimbledonu, w następnym wygrała już trzy turnieje i znalazła się w pierwszej dziesiątce rankingu WTA. Zachwyt budziły zwłaszcza returny, minięcia oraz forma serwisowa Petry. Koniec seta wyglądał tak: as, as, as, nieudany wolej rywalki.
Azarenka mimo wyrównania i głośnych jęków, które była w stanie zagłuszyć na kilka minut tylko syrena alarmowa na dachu, nie potrafiła dorównać przeciwniczce, gdy Kvitova czysto odbijała piłkę. Decydujący set był taki jak pierwszy, przewaga Czeszki znaczna, wszystkie stwierdzenia, że będzie to mecz jak w zwierciadle (obie grają podobnie, są silne, szczupłe i wysokie, w dodatku z białą opaską w włosach i w strojach tej samej firmy, tylko Kvitova jest leworęczna), nie były do końca trafne.
Wreszcie Czesi mają finalistkę. Tenis zawsze mieli dobry (obecnie siedem kobiet w pierwszej setce rankingu), ale od zwycięstwa Jany Novotnej w 1998 roku trochę wody w Tamizie upłynęło.
Maria Szarapowa zaczęła grę z Sabine Lisicki od kilkunastu przegranych piłek oraz kilku podwójnych błędów serwisowych. Wynik 0:3 pobudził ją wreszcie do działania. Tenis Szarapowej nie zmienił się od wimbledońskiego zwycięstwa w 2004 roku. Bardziej interesujące wydawało się to, jak zagra młodsza i mniej znana półfinalistka. Jej zalety to serwis i forhend, ale Niemka zgłaszała także pretensje do gry technicznej. Pomijając ambitny początek, Sabine Lisicki nie wytrzymała jednak naporu z drugiej strony siatki.