Z drugiego meczu Polaka na Foro Italico kibice najdłużej będą pamiętać chwile po ostatniej piłce. Tsonga posłał ją w aut, Janowicz wygrał 6:4, 7:6 (7-5) i uczcił zwycięstwo wydając potężny okrzyk oraz rozrywając w strzępy koszulkę na piersiach. Wszystko na korcie centralnym. Fotografie wypadły świetnie.
– Cieszyłem się tak bardzo, bo wcześniej mi nie szło, początek sezonu wypadł słabo, chorowałem. To zwycięstwo było dla mnie ważnym przełamaniem – mówił zwycięzca dziennikarzom, gdy już opanował wzruszenie.
Sukces należy docenić, po raz trzeci w karierze Jerzyk wygrał z tenisistą z pierwszej dziesiątki świata (minionej jesieni w Paryżu najpierw był Andy Murray, potem Janko Tipsarević). Tsonga nie był i chyba już nie będzie mistrzem gry na kortach ziemnych, nigdy nie dotarł do finału żadnego turnieju na czerwonej mączce, więc szanse Janowicza wcale nie były takie małe. Okazało się, że wystarczy stabilny serwis, dobre skróty, zimna krew w dłuższych wymianach i z Tsongi niewiele zostało.
Pierwszy set Francuz przegapił, zaczął grę tak, jakby chciał tylko sprawdzić, na co stać Janowicza. Nie atakował, nie chciał ryzyka. W efekcie stracił własnego gema serwisowego, bo nie docenił młodego Polaka. Problemem francuskiego tenisisty było też poruszanie się po sypkim korcie. Dokładne zagrania tuż za siatkę i ataki wolejowe Janowicza dopełniły dzieła. Finansowy wymiar sukcesu – 32 700 euro, rankingowy – 90 punktów brutto, czyli plus 10 netto, bo rok temu nasz mistrz rozerwanego podkoszulka wygrał wart 80 pkt challenger ATP, też w Rzymie.
W trzeciej rundzie, czyli w 1/8 finału, Janowicz zagra z Richardem Gasquetem (9 ATP), który na kortach ziemnych czuje się lepiej niż Tsonga. Ma też drugą przewagę nad Jerzykiem – w marcu w Indian Wells pokonał go 6:1, 6:4. Ranking jest ważny, ale wreszcie można uwierzyć, że powrót jesiennej formy Polaka to wcale nie jest odległa sprawa.