Kort centralny już od dawna był pusty, skończyły się tam wszystkie mecze, a one wciąż grały. Pojedynek Polki i Amerykanki trwał 3 godziny i 19 minut. Młodsza z sióstr Radwańskich mogła znacznie wcześniej uratować widzów przed hibernacją. W tie-breaku drugiego seta prowadziła 4:0, ale nie wygrała w nim już żadnej piłki. Po tym secie większość kibiców wyszła z kortu im. Suzanne Lenglen, bo na trybunach było lodowato.
W secie trzecim też nie poszło gładko, Urszula prowadziła 5:1 a do końca drżeliśmy o wynik, gdy Venus (rozstawiona z nr 30) wygrała trzy kolejne gemy i zrobiło się 5:4. Krakowianka zwyciężyła przy drugim meczbolu i w kolejnym meczu spotka się z Niemką Dinah Pfizenmaier (126 WTA), która awansowała do turnieju głównego po kwalifikacjach.
- Ten mecz zapamiętam, bo był długi i emocjonujący, sporo mnie kosztował. Korty ziemne nie są moją ulubioną nawierzchnią, choć zwycięstwa takie jak z Cibulkovą w Portugalii czy Ivanović w Rzymie dodają wiary. Czułam, że robi się ciemno, bo noszę szkła kontaktowe, ale nie chciałam, by mecz został przerwany. Przypominam sobie pierwsze spotkanie z Venus, podczas turnieju w Warszawie, miałam wówczas 15 lat i byłam bardzo zdenerwowana. Następnej rywalki nie znam, nigdy jej nie widziałam - powiedziała Urszula po meczu.
Venus Williams w ubiegłym roku przegrała w Paryżu z Agnieszką, teraz pokonała ją Urszula. Los zadecydował, że jeśli obie siostry Radwańskie wygrają dwa pierwsze mecze, w trzecim zagrają przeciwko sobie. A potem jedna z nich będzie mogła poprawić bilans spotkań również z Sereną (jest w tej samej połówce turniejowej drabinki).
W poniedziałek grają Agnieszka Radwańska z Shahar Peer z Izraela (o 11.00), Jerzy Janowicz (rozstawiony z nr 21) z Hiszpanem Albertem Ramosem (63 ATP) i Michał Przysiężny (133) z Rhyne'em Williamsem (121), którego pokonał w ostatniej rundzie kwalifikacji, a potem Amerykanin dostał się do turnieju głównego jako lucky loser.