Nie jest łatwo otwierać turniej Wielkiego Szlema na ogromnym korcie zapełnionym przez garstkę widzów, w kapryśnych podmuchach nowojorskiego wiatru.
Ale Polka dała radę, a oglądający mecz mieli chwile satysfakcji. Soler-Espinoza grała tak, jak uczy stara szkoła hiszpańska – biegała dużo i cierpliwie, starała się odbijać forhendem mocno podkręcane piłki, bo to jej najlepsze uderzenie. Wiele tą prostą taktyką nie osiągnęła. Agnieszka była szybsza, sprytniejsza i przewidywała pomysły rywalki z dużym wyprzedzeniem.
Gdy dołożyła do tego niezły serwis, pomocny zwłaszcza w ważnych gemach i kilkanaście razy rozbrajała z uśmiechem próby ataku Hiszpanki, mecz potoczył się tak, że kibice Polki mogli bić brawo. Wyszedł z tego lekki trening.
– Pierwszy mecz oczywiście jest trudny, była zmienna pogoda i warunki gry, wiatr kręcił, ale wszystko potoczyło się według planu – mówiła Radwańska po zwycięstwie, dodając, że ma jeszcze jeden poniedziałkowy obowiązek – kibicować siostrze Urszuli w meczu z Rumunką Iriną-Camelią Begu.
Pojedynek Agnieszki z Hiszpanką odbywał się na najważniejszym stadionie im. Arthura Ashe'a. Czarnoskóry tenisista zmarł w 1993 roku po komplikacjach zdrowotnych związanych ze wszczepieniem mu wirusa HIV podczas transfuzji. W dwudziestą rocznicę śmierci, w 45. rocznicę zwycięstwa pierwszego czarnego gracza w US Open, w siedemdziesiątą rocznicę urodzin Ashe'a, wdowa, pani Jeanne Moutoussamy-Ashe, zorganizowała wystawę poświęconą tej ważnej postaci amerykańskiego tenisa, a także działaczowi sportowemu i aktywiście wielu ruchów społecznych.
Przez dwa lata przygotowań pani Moutoussamy-Ashe zgromadziła i posegregowała mnóstwo pamiątek po mężu (nie było to trudne, bo Ashe miał pasję zbieracza) i umieściła w salach New York Hall of Science.