W długim spisie ojców z piekła rodem jest też Marinko Lucić, przed którym uciekła z Chorwacji do USA cała rodzina. Tenisistka Mirjana opowiedziała o kopniakach i ciosach za przegrany mecz, za straconego seta. Całe premie za wygrane zagarniali ojciec i kuzyn, bo firma miała być rodzinna.
Smok Agassiego
Sławny przypadek stanowi także ojciec Andre Agassiego, Emanoul Aghasi. Emigrant, urodzony w Iranie, potomek Ormian i Asyryjczyków, którego w autobiografii Andre nazwał „gwałtownym z natury". Wyszedł z biedy, każdego dnia walczył ze światem w starej ojczyźnie i nigdy nikomu nie ufał. Sport znał, był reprezentantem Iranu w boksie na igrzyskach w Londynie (1948) i Helsinkach (1952).
W USA zmienił się w Mike'a Agassiego, ale nie umiał się odnaleźć, widział tylko jeden wskaźnik sukcesu: pieniądze. Karierę tenisową wymyślił dla całej trójki dzieci, udało się z najmłodszym. W autobiografii Andre Agassiego „Open" czytamy o piłkach zawieszanych na łóżeczku i rakietkach pingpongowych przywiązywanych do rąk dzieciaka, o korcie przy domu, o wielogodzinnych treningach, o „smoku", czyli maszynie do wystrzeliwania piłek, która się nigdy nie męczyła, o poganianiu i wyzwiskach ojca. Także o faszerowaniu narkotykami pozwalającymi na zwiększenie energii przed meczami. Andre napisał, że był to czas rodzenia się nienawiści do tenisa, którą dopiero po latach umiał zmienić w bardziej pozytywne uczucie.
Nawiasem mówiąc, kiedy po latach Peter Graf i Mike Agassi spotkali się we wspólnym domu swych dzieci, to pokłócili się o maszynę do wystrzeliwania piłek. Gdyby nie interwencja Andre, doszłoby do rękoczynów.
Wśród mniej znanych przykładów krańcowego ojcowskiego szaleństwa było zatrucie napoju rywala syna przez Christophe'a Fauviau. Sprawa zyskała rozgłos, choć rzecz tyczyła się lokalnego turnieju we Francji, bo zakończyła się śmiercią. Osłabiony i oszołomiony tenisista miał w drodze powrotnej wypadek drogowy, zasnął za kierownicą. Fauviau poszedł na osiem lat do więzienia.
Nie można także lekceważyć gestu podrzynania gardła, jaki kiedyś wykonał Jurij Szarapow po meczu swej córki z Justine Henin. Nie można pomijać zachowania Mihaia Barbata, emigranta z Rumunii, ojca Karen, drugiej rakiety Danii, który dwa lata temu pobił na małym turnieju w Niemczech koleżankę rywalki jego córki. Uderzenia pięścią w twarz i łokciem w skroń pozbawiły dziewczynę przytomności.
Koło zamachowe
Na pytanie, skąd się biorą tacy ludzie, najprostsza odpowiedź brzmi – zjawiają się przy tenisie, bo widzą w nim wielkie pieniądze. Peter Bodo, dziennikarz magazynu „Tennis", w książce „Korty Babilonu" napisał, że tacy jak Roland Jaeger, Stefano Capriati, Peter Graf, Karolj Seles i Jim Pierce mają wyraźne cechy wspólne – wszyscy zaczynali jako outsiderzy zapatrzeni bez reszty w powab tenisa zawodowego. Psychologowie dodają jeszcze, że ci ojcowie musieli mieć ponadprzeciętną potrzebę kontroli innych oraz umiejętność manipulacji.
Dziennikarze ich opisują, sądy karzą, świat często potępia, lecz szaleni tenisowi ojcowie wciąż pojawiają się na kortach. Gdy rzecz ociera się o patologię i przestępstwo, nikt nie ma wątpliwości, lecz przecież są także setki czy tysiące tych, którzy są zawzięci, trochę nawiedzeni, zapatrzeni w blichtr tenisowego świata i gotowi poświęcić wiele dla spełnienie sportowych snów swoich dzieci (i swoich przy okazji) bez krzyków, bicia i interwencji policji.
Niektórzy twierdzą nawet, że bez takich ojców (i niekiedy matek, bo przykłady Glorii Connors lub Melanie Molitor – matki Martiny Hingis też są wymowne), tenis nie miałby największych gwiazd, że to oni są kołem zamachowym tego biznesu, bo na sukces składała się też zgoda rodziców Bjoerna Borga, by osiem godzin dziennie odbijał piłkę o drzwi garażu, albo żeby Novak Djoković trenował między bombardowaniami na dnie opuszczonego basenu w Belgradzie.
Do ojcowskiego sukcesu w tenisie, jak pokazał Richard Williams, niekiedy nie trzeba wielkiej wiedzy na temat bekhendu czy forhendu, ale jak powiedziała Zina Garrison: – Wystarczy siła fizyczna, wpojenie wiary w siebie i odpowiednio duża arogancja.
Robert Lansdorp, który szkolił m.in. Pete'a Samprasa i Lindsay Davenport, powiedział kiedyś: – Podstawowa zasada pozostaje niezmienna: każdy, kto coś osiągnął w tej grze, ma za sobą mniej lub bardziej szalonego rodzica.