Reklama
Rozwiń

Alchemia debla

Kiedyś był to wspólny świat, dziś singiel i debel to jakby inne gry. Mimo reform, gra podwójna wciąż przegrywa z indywidualnym gwiazdorstwem na kortach. Coś się zmieni? Chyba nie. Deble idą do kąta. Są atrakcją głównie dla starszych graczy

Aktualizacja: 04.11.2013 12:23 Publikacja: 04.11.2013 10:30

Alchemia debla

Foto: AFP

To nie jest nagły proces, ale postępuje od dekad w dość równym tempie. Objawy i skutki znamy: coraz mniej mistrzów gry singlowej bierze się za debla, coraz mniej chętnie organizatorzy turniejów patrzą na rywalizację deblistów, coraz rzadziej można zobaczyć w telewizji transmisje z gry podwójnej, coraz mniej sponsorów wspomaga ten rodzaj gry.

Może dziwić, że tenis nie szanuje swego dziedzictwa. Jako gra z historycznych posad towarzyska, ma u swych korzeni zabawę grupową. W amatorskiej grze „debelek" to podstawa do dziś, bo nie każe się tak bardzo zmęczyć, sprzyja zabawie i rozmowie. Gdy przychodzi do gry o pieniądze, jest już zupełnie inaczej.

Nikogo nie zmylą uśmiechy najlepszych ośmiu par w Londynie, podczas Masters. W porównaniu z ósemką singlistów, są ubogimi krewnymi. Porównanie nagród dla zwycięzców (1,923 mln dol. dla najlepszego singlisty – 362,5 tysiąca dla najlepszej pary), to jeden z najbardziej widocznych wskaźników.

Jak do tego doszło – pierwszą przyczynę wskazać łatwo: pieniądze, które tak rozpędziły zawodowego tenisa, bardziej sprzyjały tworzeniu gwiazd singla. Jeszcze względnie niedawno mistrzowie tacy jak John McEnroe wygrywali liczne turnieje deblowe, ale gdy pojawiły się kontrakty reklamowe, które dawały zarobić bez potu znacznie więcej, gdy kalendarz turniejowy zaczął gęstnieć, gdy ryzyko kontuzji i przemęczenia zaczęło rosnąć, najwięksi mistrzowie rakiety postawili na własne zarobki i własne zdrowie, a nie na mozół dodatkowej pracy z partnerem.

Względnie rzadko podkreśla się także fakt, że nie wszyscy świetni singliści nadają się do debla. Dość popularne przekonanie, że dobry tenisista zawsze da sobie radę, nie wytrzymało próby czasu. Debel to specjalizacja, ma własne gwiazdy, własnych fachowców, i tylko niektórzy mistrzowie singla potrafiliby (gdyby chcieli), sięgnąć w tej specjalności po wielkie sukcesy. Nawet legendy ze szczytów rankingu nie zawsze sprawdzały się w tej roli, choć niekiedy, przymuszone okolicznościami (igrzyska olimpijskie, Puchar Davisa), próbowały.

Zmniejszenie atrakcyjności debli z powodu rezygnacji najlepszych singlistów to jedno, błędy w próbach naprawy tego stanu – drugie. Nie można powiedzieć, żeby ATP nie próbowało coś zrobić. Podjęte kilka lat temu próby reform zakładały, że da się odwrócić trend kilkoma prostymi ruchami: zmianą systemu liczenia punktów w deblu, tak, aby mecze stały się krótsze, bardziej przewidywalne dla telewizji, zmianą systemu kwalifikacji, tak, aby ranking singlowy też miał znaczenie i spowodował powrót najlepszych do drabinek debla.

Próby reform z 2005 i 2009 roku spowodowały chyba więcej szkód, niż pożytku, a także gwałtowny opór tych, którzy z debla żyli. Nie przeszedł nowy system liczenia punktów: 1-2-3-4, zamiast tradycyjnego 15-30-40-gem, nie przeszedł przepis o skróceniu setów do czterech wygranych punktów (i tie-break przy stanie 4:4), ale do niektórych rozgrywek wdrożono system „bez przewag" przy stanie 40-40. Działaczom udało się także wprowadzić w większości turniejów mistrzowskiego tie-breaka, rozgrywanego do 10 przy stanie setów 1-1.

W preferencje rankingowe dla singlistów (mocno dyskryminujące wybitnych specjalistów deblowych) nikt nie uwierzył, bo singliści i tak zostaliby przy swoim: gra w debla dalej byłaby dla nich niepotrzebnym ryzykiem, w dodatku słabo opłacalnym, w porównaniu z możliwościami w singlu. Nie było i nie ma wielu graczy z czołówki światowej, którzy tak naprawdę mogliby powiedzieć, że w deblu też potrafią i chcą się spełnić. Są tylko wyjątki: Lleyton Hewitt został w 2000 r. mistrzem US Open, ale z Maksem Mirnym, wybitnym specem. Czasem potrafił wygrać turniej Roger Federer, dobrze zapowiadał się Rafael Nadal, gdy grał z mocnym deblowym partnerem u boku, ale on też musi oszczędzać kolana.

Nie jest gra podwójna obietnicą wejścia w świat bogatego tenisa singlowego boczną furtką. Tylko czasem się to udaje, w skali światowej ostatnimi laty chyba tylko Samantha Stosur i Sara Errani przeszły pomyślnie taką drogę, w tenisie męskim powołujemy się na przykład wzlotu naszego Łukasza Kubota, ale przykładów bardziej efektownych raczej brak: Radek Stepanek, Michael Llodra, Marcel Granollers – to nie są idole mas.

Nie spełniły się także zapowiedzi, że atrakcje skróconego debla przyciągną telewizje. Choć emocje są skondensowane (mecze deblowe rzeczywiście rzadko trwają teraz dłużej, niż 90 minut) – nie przyciągnęły.

Organizatorzy turniejów, którzy chętnie patrzyli na reformy ATP (zapowiadało się znaczące zmniejszenie kosztów, gdyby wielu singlistów dało się upchnąć w drabinki debla) teraz po staremu stawiają grę podwójną na bocznych kortach, w godzinach słabszej oglądalności, tak, by stała się tylko wypełnieniem czasu turnieju.

System „bez przewag" niewątpliwie zaostrzył grę deblową, ale trudno nie zauważyć, że emocje stały się raczej sztuczne – nowy przepis bardziej sprzyja przypadkom, wyrównuje wyniki, pomaga słabszym. Czy to droga do poprawy jakości gry deblowej i wyłonienia wielkich mistrzów? Raczej nie.

Atrakcyjność debla rośnie dziś naprawdę tylko wtedy, gdy rzecz odciąć od komercji sportu. W Pucharze Davisa, gdzie punkt singlowy i deblowy ma tę samą wartość, nikt nie opuści oglądania rywalizacji drugiego dnia, wtedy spięcia przy siatce każą wstawać z krzeseł. Nikt nie liczy wieku grającym i nie podkreśla, że to specjalizacja dla tych, którzy mocno przekroczyli trzydziestkę i nie spełnili się w singlu. Debel ma też znaczenie na igrzyskach olimpijskich. Debel jest ważny dla krajów takich jak Polska, gdzie o sukcesy wielkoszlemowe w tenisie z wielu przyczyn historycznych i kulturowych trudno, ale przynajmniej w deblu możemy się pochwalić tytułami Jadwigi Jędrzejowskiej z Roland Garros i Wojciecha Fibaka z Australian Open.

O deblu pamiętają smakosze gry, pamiętający to, że tenis w wielu odmianach to też długa historia sportu. Czy debel może odzyskać utraconą pozycję? Pewnie nieprędko i tylko wtedy, gdy znajdzie się spora grupa ludzi dobrej woli, którzy będą mieli siłę przekonać działaczy tenisowych, organizatorów turniejów i sponsorów, że jeszcze warto coś zmienić.

Może zaczynać turnieje deblowe od środy, tak, by przegrywający w pierwszych rundach mogli w nich grać, może nakłonić telewizje do transmisji z finałów, może zacząć promocję gwiazd debla, a nie przekonywać, że to tylko gwiazdy zastępcze, może wymagać jednolitych ubiorów na korcie (to już niektóre pary same robią), pokazywać deblistów w sesjach promocyjnych, zawsze razem, może opracować statystyki tylko dla debli uwzględniające specyfikę gry i mierzące jej doskonałość. Może, strach powiedzieć, podnieść deblistom premie.

Jeśli niczego się nie zrobi, deble powoli odejdą tam, skąd przyszły – staną się tylko zabawą amatorów tenisa, reliktem i pretekstem do wzdychania, że kiedyś tenis wyglądał zupełnie inaczej.

Tenis
Mistrz Wimbledonu zawieszony. Kolejny taki przypadek w tenisie
Tenis
Iga Świątek wzięła na siebie zbyt wielki ciężar. Nie miała jeszcze tak trudnego sezonu
Tenis
Joao Fonseca jak Jannik Sinner. Nowa siła w męskim tenisie
Tenis
Iga Świątek z dwoma zwycięstwami. Czas na Australię
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Tenis
Podcięte skrzydła Orłów. Iga Świątek daleko od finału
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku