Mirosław Żukowski z Paryża
Nazwisko Francuza pokonanego przez Janowicza w pierwszej rundzie podać wypada, ale zapamiętywać go raczej nie warto, z całym szacunkiem dla ciężkiej, prawie trzygodzinnej pracy Maxima Hamou, dwudziestolatka z Nimes. Dostał się on do turnieju głównego dzięki „dzikiej karcie”, gospodarze co roku dają szansę zdolnej młodzieży, ale akurat Hamou to wspomnienie po tenisie, którego już nie ma. Starsi kibice mogli mieć wrażenie, że oglądają Sergi Bruguerę, który w latach 90. wygrywał w Paryżu okopany trzy metry za końcową linią. Hamou się uchował, ale zapewne skończy tak, jak wakacyjne gwiazdeczki show biznesu, które Francuzi nazywają „mydełkami”, bo znikają bezpowrotnie, gdy kończy się lato.
Janowicz na wypełnionym po brzegi korcie nr 7, wygrał 6:7 (4-7), 6:3, 6:4, 6:4, ale męczył się okrutnie, pierwszego seta stracił po podwójnym błędzie serwisowym, potem też szło mu jak po grudzie. Przewaga siły ognia po polskiej stronie była ogromna, niepozorny Francuzik nie miał poważnych argumentów by przetrwać, a jednak odgryzał się dzielne przez cztery sety, bo Janowicz popełniał wiele prostych błędów. „Grałem rano, a kort zupełnie niepotrzebnie polewany jest ogromną ilością wody, wielu zawodników się na to skarży. Z każdym setem było lepiej, bo kort wysychał” — powiedział polski tenisista po meczu. Zapytany o to, czy doping publiczności dla rywala mu przeszkadzał, tylko wzruszył ramionami i pokiwał przecząco głową, a potem dodał: „To mi nigdy nie przeszkadza, mnie lepiej usypiać niż drażnić”.
Kolejna okazja do drażnienia w czwartek, bo trudno przypuszczać, że Leonardo Mayer polskiego tenisistę uśpi. Grali ze sobą tylko raz, w tym roku w styczniu na twardym korcie w Adelajdzie wygrał Argentyńczyk (w trzecim secie decydował tie - break).
Mayer był w sobotę w finale turnieju w Nicei (przegrał z Austriakim Dominikiem Thiemem), a we wtorek w pięciu setach pokonał Czecha Jirziego Veselego i może być zmęczony. Janowicz po swoim meczu zapewniał, że czuję się świetnie, nic go nie boli, więc mamy prawo spodziewać się pocieszenia po komentowanej powszechnie w biurze prasowym kolejnej klęsce Agnieszki Radwańskiej. Tenisowi dziennikarze pytali co się dzieje, dlaczego do niedawna jedna z najbardziej walecznych tenisistek w końcówce trzeciego seta zupełnie się poddała? I wszyscy powtarzają, że cała nadzieja w trawie, jeśli w Wimbledonie Agnieszka się nie odrodzi, to uwaga: „Kraków, Kraków — mamy problem”.
Obronę mistrzowskiego tytułu rozpoczął w poniedziałek Rafael Nadal, o którego zdrowiu, formie i szansach na dziesiąty triumf wypisano już chyba beczkę atramentu. Ma być słabszy, ma być wątpiący i obolały, ale wszyscy rywale, nawet Novak Djoković, przypominają, że Nadal najlepsze mecze rozgrywał w Paryżu, że to jego kort centralny i jego ziemia. We wtorek wygrał z Francuzem Quentinem Halysem 6:3, 6:3, 6:4, ale rywal był za słaby, by wyciągać poważne wnioski. Podczas konferencji prasowej Hiszpana dzieci tuż za oknem biura prasowego wywiesiły wielki transparent: „Król Paryża jest tylko jeden i to nie jest Djoko”. Nadal, gdy napis zauważył, uśmiechnął się i pokazał uniesiony kciuk.