Reklama

Nick Kyrgios - kolejny cham na korcie

Mamy nowy wzorzec kortowego chamstwa – Nick Kyrgios w Montrealu podniósł poprzeczkę bardzo wysoko.

Aktualizacja: 14.08.2015 14:02 Publikacja: 13.08.2015 21:07

Nick Kyrgios – 20 lat, wielki talent, 41. miejsce w rankingu ATP i bezmyślność. Fot. Minas Panagiota

Nick Kyrgios – 20 lat, wielki talent, 41. miejsce w rankingu ATP i bezmyślność. Fot. Minas Panagiotakis

Foto: AFP

Druga runda Rogers Cup, poważnego turnieju z cyklu ATP Masters 1000. Zmieniali strony po pierwszym secie. Australijczyk mówi do przechodzącego obok Stana Wawrinki: – Kokkinakis pukał twoją dziewczynę. Przykro mi to mówić, przyjacielu...

Mówił wystarczająco głośno, by rywal usłyszał i wyłapały to kortowe mikrofony. Kyrgios wygrał mecz, Szwajcar poddał spotkanie w trzecim secie z powodu bólu pleców.

– Zaczynał pogrywać sobie ze mną trochę impertynencko i zagrzała mi się głowa w jednej chwili. No nie wiem czemu, po prostu to powiedziałem – tak brzmiało tłumaczenie Kyrgiosa podczas konferencji prasowej.

Każdy wiedział, że odzywka miała po prostu zaboleć. Prawda czy nie – Thanasi Kokkinakis, kolejny grecki nabytek sportu australijskiego, był rok czy dwa lata temu związany z chorwacką tenisistką Donną Vekić, z którą obecnie pokazuje się Szwajcar.

– Najgorszemu wrogowi tak bym nie powiedział. Mam tylko nadzieję, że ATP solidnie go ukarze. Młody jest, ale to nie wymówka. W każdym meczu zachowuje się źle – mówił Wawrinka na gorąco.

Reklama
Reklama

Parę godzin później dodał na Twitterze: „Problemem jest to, że on nie zachowuje się fatalnie wobec siebie, ale robi to wobec wszystkich ludzi wokół, tenisistów, dzieciaków do podawania piłek, sędziów".

Po meczu Kyrgios próbował uniknąć spotkania w szatni, ale mu się nie udało. – To, co tam mu powiedziałem, tam też pozostanie. Są zdania, niezależnie od stanu, w jakim je wypowiadasz, niezależnie od stresu, jaki przeżywasz na korcie, których się publicznie nie mówi – stwierdził Wawrinka.

Nicka Kyrgiosa trzeba dopisać do dość długiej listy prowokatorów, prostaków i arogantów zawodowego tenisa. Także za to, jak dawał upust frustracji podczas ostatniego Wimbledonu. Kłócił się na okrągło z sędziami i publicznością, klął, na czym świat stoi, łamał rakiety – pretekstem było wszystko – piłka w aucie, jakieś słowo na trybunach, nawet zmiana skarpetek, którą umyślnie przeciągał, drażniąc się z arbitrem i publicznością.

Londyńskie winy wyceniono mu na 9,5 tys. dolarów, mogło być znacznie więcej, gdyby działacze Międzynarodwej Federacji Tenisowej (ITF) uznali, że celowo przegrał w złości trzeciego seta ćwierćfinału z Richardem Gasquetem (grali może 20 minut, każdy widział, że Australijczyk ani myśli porządnie odbić piłkę), ale oceniającym zabrakło determinacji.

Nie zabrakło jej dawnej mistrzyni olimpijskiej, legendzie australijskiego pływania Dawn Fraser, która obserwując wyczyny Kyrgiosa i drugiego fatalnie wychowanego imigranta Bernarda Tomica (wyrzuconego z reprezentacji na Puchar Davisa), stwierdziła: „Powinni dawać lepszy przykład młodemu pokoleniu w naszym wielkim kraju. Jeśli im się u nas nie podoba, niech wracają do kraju ojców. Nie potrzebujemy ich w Australii, jeśli tak się zachowują".

Ostre słowa pani Fraser nieco później złagodziła, ale pewnie tego pożałowała, gdy przeczytała na Facebooku Kyrgiosa, że jest „krzykliwą rasistką".

Reklama
Reklama

Wiadomo, że tenis, jako przystań dobrych obyczajów, miejsce, w którym obowiązuje sportowa elegancja, istnieje tylko na kartach wspomnień. Dziś można się tylko spierać, kto najbardziej się przyczynił do zniszczenia niegdysiejszego uroku białej flaneli. Czy to robota Ilie Nastase, tenisowego Księcia Klownów, który na każdy mecz szedł z misją wkurzenia rywala, widzów lub sędziego, czy jego równie pobudliwych następców z pokolenia Jimmy'ego Connorsa, Johna McEnroe, Johana Krieka i innych. Zapewne wszystkich po trochu.

Nastase niewątpliwie miał swoisty talent, by urągające dobrym obyczajom zachowanie zamieniać w show. Rumun jednych wściekał, innych zdobywał, nie wyłączając stacji telewizyjnych, które mniej baczyły na bluzgi na korcie, bardziej na słupki oglądalności. On, a potem McEnroe i Connors, napędzali oglądalność i sprzedaż biletów. Badacze tematu pisali, że przynajmniej część ich wybryków była w pełni świadomą inscenizacją na potrzeby komercji.

Nastase przygotowywał sobie podkoszulki z widokiem najdłuższego palca wysuniętego z pięści ponad inne, wiedział doskonale, z którymi rywalami warto wszczynać awantury, a kiedy jego pomysły się nie sprawdzą. Connors wypisał na swym sztandarze hasło o egoistycznym wygrywaniu za wszelką cenę i dotrzymywał słowa.

– Był przy tym showmanem, był komikiem, kiedyś usiadł obok mojego kamerzysty i powiedział, że chce się zamienić rolami – wspominał jeden z dyrektorów CBS. Mary Carillo, znana amerykańska dziennikarka telewizyjna, też sądzi, że większość akcji kortowych i gestów na granicy dobrego smaku miał w scenariuszu, nawet wtedy, kiedy nazywał sędziego „owocem aborcji", co potem powtarzano przez lata.

W przypadku McEnroe ta kreacja szła dalej, Amerykanin chyba uwierzył, że jest taki, jakim chcą go widzieć, i był konsekwentny w podtrzymywaniu złego wizerunku, co więcej, wciąż trwa przy swoim (zdyskwalifikowano go niedawno w turnieju seniorów).

Można wspominać jego wimbledońskie „You cannot be serious!" albo „Jesteś śmietnikiem tego świata!", ale może lepiej przypomnieć, że w 1990 roku w Melbourne, grając z Mikaelem Pernforsem, kolejno zbierał ostrzeżenia i tracił punkty za obrażanie pani sędziującej na linii i łamanie rakiety. Kiedy rzekł parę wulgarnych słów do interweniującego supervisora meczu, dostał od sędziego głównego dyskwalifikację. Spokojnie odrzekł: – Nie jestem zaskoczony, tak właśnie miało być.

Reklama
Reklama

McEnroe i Connors byli mistrzami Wielkich Szlemów, korzystali z tego, że w tenisie, jak w życiu, wielkim wolno więcej. Nie mylili się, po latach wszystko im wybaczono, dopuszczono do sfery VIP, komentowania w BBC i NBC, wydawania ocen, także w kwestiach złego zachowania. Dziś Johan Kriek – kiedyś ostrzej karany od McEnroe i Connorsa – przestrzega młodzież przed narkotykami, alkoholem i zaprasza do tenisa po moralną odnowę.

Naśladowców mieli wielu, mimo że nie tak utalentowanych jak młody Andre Agassi (też kiedyś wypełniony po uszy agresją), jednak równie mocno wierzących, że tenis wybaczy wiele: oszustwa, jak to było w przypadku Roscoe Tannera, spektakularne obrażanie sędziów, opluwanie ich i policzkowanie, co robili Jeff Tarango z żoną Benedicte (dziś Tarango jest wśród tuzów BBC), że łamanie rakiet to środek uspokajający, co wmawiał ludziom Marat Safin, dziś działacz rosyjskiego tenisa. Tylko czasem kara była od razu – Goran Ivanisević w 2001 roku w Brighton po złamaniu trzech rakiet nie miał, czym grać.

Nawet tym spokojnym puszczają niekiedy nerwy – Timowi Henmanowi (ustrzelił dziewczynę piłką na korcie), Davidowi Nalbandianowi (niszczył reklamę tak wściekle, że uszkodził nogę sędziemu), nawet Novakowi Djokoviciowi wrzeszczącemu na dziecko zbyt wolno podające ręcznik. Także Polska ma swego wzorcowego tenisowego gbura. Za obsceniczne zachowania karano także panie (wiodący przykład dała Serena Williams grożąca śmiercią sędzinie na linii).

Idzie jednak nowe. Parę lat temu Radek Stepanek dał środkowy palec do uścisku Janko Tipsareviciowi po przegranym meczu daviscupowym i dołożył parę cichych słów, coś o seksie z jego matką. – Nie wiem, czy ja zmieniłem to wszystko. Wydaje mi się, że właśnie znaleziono kogoś gorszego – mówił Connors w 1984 roku, wskazując palcem na McEnroe. Teraz Stepanek może wskazać na Kyrgiosa.

Tenis
Iga Świątek żegna się z turniejem w Montrealu. Sensacja w czwartej rundzie
Tenis
Montreal. Iga Świątek kontynuuje zwycięski marsz, mecz z Naomi Osaką coraz bliżej
Tenis
Udany powrót Igi Świątek po Wimbledonie. Zwycięstwo i pewny awans w Montrealu
Tenis
Tomasz Wiktorowski. Odnosił sukcesy z Igą Świątek, teraz ma pracować z Naomi Osaką
Tenis
Iga Świątek za oceanem. Ruszają przygotowania do US Open
Reklama
Reklama