To prawda, że przed rokiem miała pani dość i myślała o tym, żeby rzucić tenis?
Byłam zniechęcona. Zaczynał się nowy sezon, czyli znów życie na walizkach i jeżdżenie po turniejach z jednego zakątka świata w inny. Myślałam o tym, jak przez wiele lat grałam w eliminacjach, skąd przebijałam się albo nie do turniejów głównych, i trochę miałam dość. Straciłam radość z tenisa, brakowało mi entuzjazmu. Zagrałam jednak pierwszy turniej w roku, w Adelajdzie. Poczułam wielką frajdę, choć przegrałam. Wiedziałam już wtedy, że wszystko zmierza w lepszym kierunku.
Co jest takiego w tenisie, że tak wyczerpuje psychicznie?
To sport przegranych. Przegrywa się co tydzień i niełatwo dźwigać to na barkach. Istnieje tymczasem wiele czynników, które wpływają na mecz, przez co jednego dnia wszystko nam wychodzi, kolejnego wszystko psujemy. Coś, co bywa normalnością, staje się przeszkodą. Trudno znaleźć balans, aby dobrych dni było więcej niż gorszych. Trzeba szukać własnej drogi. Ja zmieniłam podejście. Dużo czasu poświęciłam na odpoczynek mentalny. Między turniejami wykorzystuję czas tak, aby wzrok odwrócił się od kortu, głowa opuściła tenisowe środowisko. Jesteśmy przecież razem niemal przez cały rok. Trzeba szukać innych atrakcji, Trzeba umieć się resetować, kierować myśli na inne tory.
Czytaj więcej
Rafael Nadal uczył nas, że sensem sportu jest przede wszystkim nieustanna niezgoda na porażkę – z rywalami, a chyba jeszcze bardziej z samym sobą.
Ma pani psychologa, który doradza?
Nie, bo w moim przypadku to nie działa.
To gdzie pani odwraca głowę?
My, tenisiści, mamy to szczęście, że turnieje gramy w atrakcyjnych miejscach. Korzystam z tego. W wolnym czasie nie leżę w hotelu, tylko wymyślam sobie zajęcia. Staram się odwiedzać miejsca unikalne - takie, których nigdzie indziej nie ma. Wybieram często parki tematyczne, jak Universal Studio w Los Angeles. Korzystałam chociażby z symulatorów jazdy kolejką górską. Byłam też w podobnych parkach w Meksyku, tak się relaksuję.