23-latka z Raszyna sprawdziła się nie tylko w roli liderki, ale także stachanowca. Świątek w ciągu czterech dni spędziła na korcie blisko jedenaście godzin. Zagrała trzy trzysetowe mecze singlowe oraz dwa deble, przed którymi miała po 30 minut, aby przeprogramować swoje postrzeganie kortu. Ciężar, psychiczny oraz fizyczny, udźwignęła. Już po zakończonym po pierwszej w nocy starciu z Czeszkami uspokajała: - Jeśli ktoś ma się zregenerować, to ja, jak już kilka razy w tym sezonie.
Jeszcze na korcie obiecała wtedy, że w półfinale da sobie radę nawet, gdyby miała „umrzeć na korcie”. Wytrzymała, choć po meczu z Włoszkami faktycznie wyglądała, jakby wyczerpały się jej baterie. - Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam tak wycieńczona. Myślę, że kolejnego dnia, gdy wstanę, nie będę czuła żadnej energii, będę cała obolała. Dziś pod względem fizycznym starałam się po prostu przetrwać. Jestem tak zmęczona, że nie ogarniam, co się dzieje – mówiła, odpowiadając na pytanie „Rz”.
Billie Jean King Cup. Jak Iga Świątek zaczyna zmieniać swój tenis
Zobaczyliśmy drugi turniej od momentu, kiedy trenerem Świątek oficjalnie został Wim Fissette. Czas na wyciąganie wniosków z ich współpracy przyjdzie dopiero w przyszłym roku – zwłaszcza, że podczas Billie Jean King Cup zajmował się Belgijkami, a nad nią czuwali Dawid Celt oraz Daria Abramowicz – ale niewykluczone, że już teraz widzieliśmy zwiastun zmiany, gdy podczas meczu z Jasmine Paolini zdarzyło się Polce podejść do siatki, zagrać wolejem.
To elementy, których szlifowaniu sprzyja także debel, a akurat w grze podwójnej Świątek zrobiła chyba nawet więcej, niż mogliśmy oczekiwać. Polki w ćwierćfinale pokonały przecież Marie Bouzkovą i Katerinę Siniakovą, choć ta druga jest przecież w tej specjalności mistrzynią z Tokio. Mecz z Włoszkami był wyzwaniem z jeszcze wyższej półki, bo Paolini i Sara Errani to duet, który niedawno sięgnął po złoto w Paryżu, a ta druga w deblu wygrywała wszystkie turnieje wielkoszlemowe.