Korespondencja z Paryża
Polak zdaje podczas tegorocznego Roland Garros egzamin z cierpliwości. Hurkacz aż do sobotniego popołudnia, kiedy organizatorzy przenieśli jego mecz z kortu Simonne-Mathieu na Susanne Lenglen, był najwyżej rozstawionym tenisistą turnieju, który nie zagrał żadnego spotkania pod dachem.
Efekt był taki, że wszystkie mecze Hurkacza przerywał deszcz. Pauza podczas spotkania z Shintaro Mochizukim nie była długa, ale już mecz z Brandonem Nakashimą wydłużył się do 30 godzin. Rywalizacja Polaka z Kanadyjczykiem w trzeciej rundzie była niewiele krótsza, bo zaczęła się w piątek po południu - panowie schodzili do szatni przy 6:3, 4:4 - i trwała do sobotniego wieczora.
Czytaj więcej
Polak przez cztery dni wychodził na kort już osiem razy i to nie koniec, bo wciąż nie dokończył meczu trzeciej rundy z Denisem Shapovalovem
Roland Garros. Hubert Hurkacz i Denis Shapovalov walczyli w deszczu
Deszczowa pogoda Hurkaczowi generalnie nie sprzyja, bo wilgotne piłki latają wolniej, co ogranicza atut serwisu, a ten Polaka jest prawdopodobnie najlepszy w całym tourze. Mimo tych ograniczeń Hurkacz na początku spotkania z Shapovalovem - jeszcze w piątek-— podawał niemal doskonale.
Ósmy tenisista światowego rankingu w pierwszym secie przy własnym serwisie stracił tylko dwa punkty, a Shapovalova przełamał już przy pierwszej okazji, rozstrzygając losy partii w 27 minut. Gemy przy podaniach Polaka były błyskawiczne, a po tych Kanadyjczyka często dochodziło do wymian. Hurkacz grał tak, jakby wreszcie chciał wygrać wyścig z deszczem, ale znów szczęścia mu zabrakło.