Korespondencja z Paryża
Polka pokonała na korcie Philippe'a Chatrieta Naomi Osakę 7:6, 1:6, 7:5 po meczu, który był jak burza z piorunami. Nasza tenisistka odrobiła straty, choć rywalka w trzecim secie zdobyła przewagę przełamania i miała piłkę meczową. Świątek po raz kolejny udowodniła jednak, że ma psychikę ze stali, a obiekty Roland Garros są prawdopodobnie jej ulubionym miejscem na ziemi.
Kiedy liderka światowego rankingu weszła na konferencję prasową można było odnieść wrażenie, że skala wydarzeń środowego wieczoru jeszcze do niej nie dociera. - Trudno w takim momencie o logiczne myśli. Było bardzo intensywnie, a mecz stał na wysokim poziomie. Miałam w trzecim secie duże kłopoty i to trochę abstrakcyjne, że wygrałam - nie kryje Świątek.
Czytaj więcej
Iga Świątek po meczu godnym wielkoszlemowego finału wygrała z Naomi Osaką 7:6(1), 1:6, 7:5, bo jest królową paryskiej mączki, a 15-tysięczny kort Philippe'a Chatriera to jej miejsce na ziemi.
Roland Garros. Iga Świątek: Nie wierzyłam, że mogę wygrać
Nasza tenisistka najpierw obroniła piłkę meczową, a później odrobiła stratę przełamania, doprowadzając od wyniku 2:5 do 7:5. - Nie wierzyłam, że mogę wygrać, bo byłabym dość naiwna. Nie zmienia to jednak faktu, że starałam się pracować, aby grać lepiej i poprawiać koncentrację. Nie mam wpływu na wszystko, ale walcząc, zwiększałam po prostu swoje szanse — mówi Polka.
Wcześniej, przegrywając 0:3, Świątek zmieniła buty, ale nie kryły się za tym ruchem żadne daleko idące założenia. - Kort jest śliski, więc wzięłam te mniej zużyte, które lepiej trzymały nawierzchnię - wyjaśnia nasza tenisistka, a zaczepiona przez jednego z dziennikarzy, że przebiegiem meczu mogła zafundować wielu Polakom zawał serca, odpowiedziała z lekkim uśmiechem: - Sobie też.