W sportowych ocenach Aryny Sabalenki wątpliwości nie ma – Białorusinka wygrała turniej w Melbourne Park, nie mając dnia słabości. Nawet półfinał z Coco Gauff, w którym straciła 10 gemów (w sześciu pozostałych meczach – 21) nie zmienia opinii, że drugi tytuł w Australii wzmocnił pozycję Sabalenki w tenisie tak bardzo, że można dyskutować, czy ranking WTA prawidłowo odzwierciedla kolejność na szczycie.
Mecz finałowy z Qinwen Zheng, rosnącą w siłę 21-letnią Chinką, która w minionych miesiącach zaczęła spełniać zapowiedzi, że stanie się drugą Na Li, nie był przesadnie pasjonujący właśnie dlatego, że przyszła mistrzyni miała zbyt dużą przewagę: serwowała lepiej, potężnymi forhendami karała surowo każdy błąd przeciwniczki, inne zagrania też opanowała wystarczająco dobrze, by po 76 minutach drugi raz podnieść w górę trofeum, czyli Daphne Akhurst Memorial Cup.
Zadowolona z siebie
Może naprawdę się denerwowała, wchodząc na Rod Laver Arena na ostatni mecz, ale po dwóch godzinach, kiedy sączyła przed dziennikarzami kieliszek szampana, mówiła, że niepokój minął, gdy tylko stanęła na niebieskim korcie, że poczuła kontrolę nad sytuacją i to uczucie z łatwością przeniosła na grę z Chinką.
Czytaj więcej
Niespodzianki nie było. Białorusinka sprawnie obroniła tytuł najlepszej tenisistki Australian Open wygrywając w godzinę i kilkanaście minut z Chinką Qinwen Zheng 6:3, 6:2
Obrona tytułu wielkoszlemowego rok po roku w kobiecym tenisie zdarza się ostatnimi laty rzadko. Normą są niespodzianki, nowe twarze w półfinałach i finałach, rozstrzygnięcia tak nieoczekiwane, jak trudno przewidywalny stał się cały świat tenisa kobiecego. Oczekiwać, że to właśnie Aryna Sabalenka stanie się wzorem stabilności w najważniejszych turniejach, nie było zatem łatwo.