Ostatni gem Polki z Francuzką był jak cały mecz – decydował mocny, jak na miary kobiecego tenisa, serwis Parmentier (9 asów), równie energiczny forhend i wobec takiego arsenału kombinacyjna i szybka gra Linette nie wystarczyła.
Pierwsza piłka meczowa była ostatnią, pani Pauline zagra w półfinale z Dominiką Cibulkovą, zarobi co najmniej 11300 dolarów i 110 punktów rankingowych, za które w poniedziałek będzie o jakieś 12 miejsc wyżej, co nie oznacza jeszcze wejścia do pierwszej setki świata, ale będzie o mały krok, który może zrobić już w sobotę.
Szkoda, że Magda Linette jeszcze nie potrafi wygrywać spotkań z takimi solidnymi, twardymi rywalkami, którym do finezji tenisa jednak dość daleko. Szkoda także dlatego, że widzowie w Katowicach wreszcie uwierzyli, że mają komu bić brawo, przyszli i zapełnili pustawe trybuny Spodka.
Zobaczyli, że Polkę wciąż ponosi temperament, cechą charakterystyczną tenisa pozostaje pośpiech, który, wszyscy wiedzą, rzadko doradza dobre rozwiązania, choć wygrane punkty wyglądają zwykle bardzo efektownie. Chorwacki trener Izo Zunić, pracujący z panną Magdą trzeci rok, wciąż ma co robić, ale, jak wynika z jego wypowiedzi, doskonale wie w czym rzecz, więc jest nadzieja, że będzie lepiej.
Na razie druga rakieta w Polsce pozostanie w poniedziałek na granicy pierwszej i drugiej setki rankingu WTA (zysk netto z Katowic to 12 punktów), 5900 dolarów brutto premii przyda się na podróże i sprzęt. Linette nie wyjeżdża z Katowic daleko, jakieś 350 km na północ do Inowrocławia, na mecz z Tajwanem o pozostanie w Grupie Światowej II Pucharu Federacji, oczywiście z przystankiem w domu, w Poznaniu.