Korespondencja z Londynu
Piątek w Wimbledonie nie odbiegał od turniejowej średniej z pierwszego tygodnia – padało niemało, dach nad kortem centralnym niewiele ratował frekwencję, tylko kilkanaście spotkań dało się rozegrać w przerwach między kroplami.
Mecz, który wydawał się najciekawszy: Stan Wawrinka – Juan Martin Del Potro przyniósł zwycięstwo Argentyńczykowi, co przyjęto ciepło, ale gra obu nie zachwycała. Szwajcar po udanym pierwszym secie zrobił się, bez wyraźniej przyczyny, ospały. Grał wolno, bez agresji, dawał Del Potro sporo szans na zdobywanie punktów, krótkie zrywy nie niosły wielkiego zagrożenia.
Wawrinka tłumaczył się, że miał gonitwę myśli, że problem tkwił w głowie. Del Potro tłumaczył, że obawia się przeciążyć kontuzjowany nie raz nadgarstek i z pełną parą ruszy na podbój tenisowego świata dopiero za rok. Trzeba wierzyć.
Na pewno do oglądania było pięciosetowe spotkanie Nicka Kyrgiosa z Dustinem Brownem. Obaj mają talent do oryginalnych zagrań, lubią je stosować, temperamentu nie tłumią. Szkoda, że niemiecki Jamajczyk jednak przegrał, bo pod względem artystycznym trudno mu dorównać.