Mecz rozstawionej z nr 15 Polki z atletycznie zbudowana, leworęczną Holenderką (76 WTA) dowiódł przede wszystkim jednego: Iga Świątek głowę wciąż ma chłodną jak w Paryżu, gdy odnosiła swe wielkoszlemowe zwycięstwo.
W drugim secie Rus prowadziła 2:0, 40:0, serwowała i miała trzy piłki na 3:0. To był kluczowy moment meczu, Holenderka zaczęła lepiej serwować, ale nie odebrała Idze spokoju. 19-latka z Raszyna wygrała tego gema i pojechała bezpiecznie do mety.
Biorąc pod uwagę końcowy wynik, wspominanie o tym być może nie ma sensu, ale ci, którzy w środku nocy przeżyli przed telewizorem ukłucie strachu, bo pamiętają dawną Igę, z pewnością ten niepokój podzielą. Potrzeba jeszcze kilku meczów takich jak z Rus, by te obawy definitywnie przegonić, byśmy już na dobre uwierzyli, że w Paryżu narodziła się gwiazda pewna swoich umiejętności i siły swego spokoju w trudnych momentach.
Gdyby to był normalny czas, ten etap mielibyśmy już zapewne za sobą, ale wirus sprawił, że po triumfie w Roland Garros, aż do przyjazdu do Australii, Iga nie grała, a w turnieju rozgrzewkowym przed Wielkim Szlemem nie zachwyciła.
Kolejna okazja, by nas uspokoić, już w środę w meczu drugiej rundy z Włoszką Camilą Giorgi (79 WTA). To dobra znajoma Igi, spotkały się dwa lata temu w drugiej rundzie Australian Open, był to wówczas pierwszy seniorski Wielki Szlem Igi, przegrała wysoko (2:6, 0:6) i mówiła potem, że szybkość, jaką nadawała piłce Włoszka, była dla niej zaskoczeniem.