Od razu wypada uprzedzić kibiców tenisa: jeśli nie słyszeliście o rywalach Polaków – nie ma powodów do wstydu, zagrali oni w Melbourne jako zastępcy. Amerykanka Hayley Carter jest 705. w rankingu singlowym i 34. w deblowym. Belg Sander Gille rankingu singlowego nie ma, w deblowym jest 39.
W tej sytuacji chyba nikt by się nie zdziwił, gdyby po meczu Hayley i Sander poprosili swych rywali – triumfatorów turniejów wielkoszlemowych – o autografy. Ale nie poprosili, woleli dostać w prezencie szokująco gładkie zwycięstwo 6:4, 6:1. W ostatnim gemie pierwszego seta serwował Kubot i przegrał podanie do 15. Set drugi był katastrofą. Rywale prowadzili 5:0 i wygrali mecz bez trudu, Gille wyglądał na korcie jak profesor.
Na usprawiedliwienie polskiego miksta można tylko przypomnieć, że to już drugi zaskakujący sukces Amerykanki i Belga. W pierwszej rundzie pokonali oni Barborę Strycovą i Nikolę Mekticia rozstawionych z nr. 1.
W singlu kobiet w dwóch pierwszych ćwierćfinałach emocji nie było wiele. Serena Williams (nr 10) wygrała z Simoną Halep (nr 2) 6:3, 6:3, a Naomi Osaka (nr 3) z Su-Wei Hsieh 6:2, 6:2. Półfinałowy pojedynek Williams z Osaką może być jedną z głównych atrakcji kobiecego turnieju.
Nie kończy się niewiarygodna passa 27-letniego Rosjanina Asłana Karacewa (114. ATP), który jako pierwszy w erze tenisa open (po roku 1968) w wielkoszlemowym debiucie awansował do półfinału. Karacew wygrał z kontuzjowanym Grigorem Dimitrowem (nr 18) 2:6, 6:4, 6:1, 6:2.