O meczu polskiej pary, byłych półfinalistów z Melbourne (w 2006 roku), nie da się powiedzieć nic dobrego. Rywale z Australii, którzy dostali dziką kartę i wcześniej w tenisowym światku nikt o nich nie słyszał, okazali się bojowi i sprytni. Mariusz Fyrstenberg zakończył już swój tegoroczny start w Melbourne, Marcin Matkowski jeszcze ma obowiązki, bo zapisał się do miksta z Czeszką Kvetą Peschke. Trafili od razu na parę nr 1 – Mike'a Bryana i Lisę Raymond.
Matkowski nie zwalał winy za porażkę na upał (w Melbourne znów było 40 st. C) ani na partnera rekonwalescenta. – Mariusz miał na początku grudnia artroskopię kolana z powodu pękniętej rzepki, ale to nie miało wpływu na ten mecz. Po postu byliśmy słabi, rywale to wykorzystali. Szkoda, ale liczymy na to, że z nowym trenerem Johnem de Jagerem z RPA się poprawimy. Po czterech latach pracy z Radkiem Szymanikiem potrzebny nam jest nowy impuls – mówił po meczu.
W deblu gra też Jerzy Janowicz. Trochę cierpiał z powodu urazu dłoni (pęcherze), ale nie pozbawił swego partnera Tomasza Bednarka szansy zdobycia punktów rankingowych i premii (II runda to 19 500 dolarów australijskich na parę).
Trzy sety z Brytyjczykami minęły im szybko, kto nie czekał tylko na mocne serwisy Janowicza, ale także na jego kłótnie z sędzią, też miał satysfakcję. Polak często prosił o pomoc lekarza przy dłoni, bo plastry się odklejały, ale sędzia twardo trzymał się regulaminu, co nie zawsze podobało się proszącemu. Granic savoir-vivre'u Jerzyk jednak nie przekroczył, więc i upomnień nie było. W następnej rundzie Polacy zagrają z Hiszpanami: Davidem Marrero i Fernando Verdasco (nr 11).