Półfinalistki łączy jedno – nie grały nadzwyczajnie, ale były wyżej rozstawione i wywalczyły awans. Starsza z sióstr Williams pokonała 7:6 (7-5), 6:4 mistrzynię z Paryża Francescę Schiavone. Broniąca tytułu Belgijka wygrała 6:4, 5:7, 6:3 z finalistką z kortów im. Rolanda Garrosa Samanthą Stosur. Ostatnia z gromady Rosjanek miała wiatr po swojej stronie w spotkaniu z ćwierćfinałową debiutantką Kaią Kanepi i zwyciężyła 6:3, 7:5.
O Venus Williams jako kandydatce do sukcesu w Nowym Jorku trochę zapomniano. Powody: nie zagrała w wielkoszlemowym półfinale od ponad roku, nie trenowała ostatnio przez dwa miesiące z powodu kontuzji kolana.
Po zwycięstwie nad Włoszką Venus może patrzeć w przyszłość trochę śmielej, choć nie wszystko w jej tenisie było jak należy. Kłopoty sprawiał serwis (dziewięć podwójnych błędów), dość często zawodziła ręka, ale jak każda wielka tenisistka w kluczowych chwilach myliła się rzadko.
Najciekawszym fragmentem meczu Williams – Schiavone był tie-break, w którym wydawało się, że rozstrzygnięcie nastąpiło szybko – Venus prowadziła 4:0. Wtedy Włoszka na chwilę stała się znów paryską królową i odrobiła stratę. Dla rywalki był to sygnał, by rzucić na szalę wszystkie umiejętności i wygrać, jak na dawną mistrzynię przystało.
W półfinale czeka Kim Clijsters, której komentarz do meczu ze Stosur, mocno zakłócanego przez wiatr, brzmiał: – Nie mam pojęcia, jak wygrałam, grałam beznadziejnie. Wiera Zwonariowa umiała walczyć z wiatrem. Była spokojna, wytrwała, pozwalała Estonce szarpać się ze swym stresem. Jest pierwszy raz w nowojorskim półfinale.