Koresponencja z Paryża
Na Li zrobiła to, czego nie umiała Agnieszka Radwańska – pokonała Marię Szarapową 6:4, 7:5. Chinka jest w drugim wielkoszlemowym finale w tym roku. W kobiecym tenisie jest bezkrólewie, dobry return (główny atut Na Li), szybkie nogi i chłodna głowa wystarczają, by grać o najwyższą stawkę.
Szarapowa od początku goniła uciekający pociąg, czyli było tak jak w meczu z Radwańską, z tą różnicą, że tym razem pościg jej się nie udał, a na końcowej stacji zdarzyła się nawet mała katastrofa – podwójny błąd serwisowy przy meczbolu.
– Cieszę się, że sezon na kortach ziemnych się już dla mnie skończył. Teraz będzie Wimbledon i amerykańskie turnieje, czyli najprzyjemniejsza część roku – powiedziała Szarapowa. Już po wimbledońskim triumfie (2004) na pytanie moskiewskiej telewizji, co będzie teraz robić, odpowiedziała jak przystało na Rosjankę: – Wracam do domu, do Ameryki.
Żadnych intruzów
W drugim półfinale broniąca tytułu Francesca Schiavone wygrała z Marion Bartoli 6:3, 6:3. Jeśli ubiegłoroczne zwycięstwo Włoszki było sensacją, to jak nazwać tę powtórkę z rozrywki? Schiavone to tenisistka ginącej rasy: technika jest u niej o wiele ważniejsza od siły. Obecność Bartoli w półfinale była nieporozumieniem, Francuzka na mączce jest tenisistką przeciętną, rusza się niezbornie.