Paula Ormaechea prezentowała się zupełnie dobrze jak na swój ranking (189. WTA) i młody wiek, ale przegrała z Polką 3:6, 1:6. Mecz był z tych, które trzeba szybko wygrać i zapomnieć.
– Faktycznie, poszło łatwiej niż w I rundzie. Tej Argentynki nie kojarzyłam z twarzy ani z nazwiska. Nie mam tego we krwi, żeby w Internecie sprawdzać, gdzie wygrała i co wygrała moja najbliższa przeciwniczka – mówiła po meczu Radwańska.
Ormaecheę można było pokonać na stojąco. Takiej możliwości raczej nie będzie z Galiną Woskobojewą (57. WTA), tenisistką z Moskwy reprezentującą od trzech lat Kazachstan, trenowaną przez pewien czas przez Tomasza Iwańskiego.
– Galina wróciła po kontuzji w tamtym roku i szybko wspinała się w rankingu, w Toronto doszła do ćwierćfinału, wygrywając z rywalkami z czołówki – tłumaczy Agnieszka. W Toronto Woskobojewa pokonała m.in. Marię Szarapową, grała w finale turnieju w Seulu, wyraźnie przeżywa wzlot kariery. Atakuje, jest wysoka i silna. Wygrała już w Melbourne z podobnymi sobie: Yaniną Wickmayer i Cwetaną Pironkową.
Warto z nią wygrać, bo Włoszka Romina Oprandi niespodziewanie usunęła z drogi Agnieszki (lub Galiny) w 1/8 finału Francescę Schiavone (nr 10). Z tej części drabinki odpadły też Wickmayer, Shuai Peng, Flavia Pennetta, Petra Cetkovska. – Nie śledzę, co robią rywalki. Widzę przed sobą teraz tylko Woskobojewą – mówi Radwańska.