Serb i Hiszpan grali sześć godzin bez kilku minut. Pięć setów (5:7, 6:4 6:2, 6:7 (7-5), 7:5), które kazało patrzeć na tenis jak na walkę gladiatorów. Takiej intensywności wymian, determinacji i niezłomności nie tylko w Melbourne wcześniej nie widziano.
Novak Djoković i Rafael Nadal stworzyli widowisko, którego motywem przewodnim stała się odporność sportowca na krańcowy wysiłek. Nie finezyjna technika i mądra taktyka, tylko niemal dosłowna walka o zwycięstwo do upadłego. Obaj od pierwszych minut uderzali piłkę najmocniej, jak potrafili, obaj nie oszczędzali nóg, obaj chwytali każdą okazję zwiększenia nacisku na przeciwnika. Nie było w tym finale gwałtownych zrywów i upadków, które nagle zmieniały przebieg wydarzeń. Jeśli któryś osiągał chwilową przewagę, to mógł się spodziewać tylko jeszcze większej zaciekłości po drugiej stronie siatki.
Napięcie rosło, minuty mijały, podziw widowni zamieniał się w niedowierzanie. W szóstej godzinie walki Djoković i Nadal grali najdłuższe wymiany (ponad 30 odbić), wyciągali z rękawa najmocniejsze serwisy, trafiali piłką w linie tak samo często jak na początku. Widać było, że Hiszpan miał przygotowany z ekipą dalekosiężny plan na wygranie tego meczu. Stąd zmiana rakiety na cięższą, poprawa forhendu i widoczny powrót dawnej zaciętości.
Serb miał w czwartym secie Hiszpana pod ścianą, prowadził 5:3, ale wystarczyła chwila ulgi, może przedwczesnej radości, żeby stracił przewagę i w tiebreaku całego seta. Nie można się dziwić mistrzowi, że za ostatnie piłki meczu kilkakroć dziękował niebu znakiem krzyża.
- Nienawidzę przegrywać, ale to była taka porażka, po której mogę czuć się szczęśliwy - tak zaczął mowę po finale Rafael Nadal. Novak Djoković podsumował: - Czułem, że tworzyliśmy historię tenisa, szkoda, że nie mogło być remisu.