Miała być znów Wiktoria Azarenka, ale dziś w nocy zamiast niej była Francuzka, co dla kibiców Polki oznaczało znacznie większą nadzieję na finał. Powód był oczywisty: z Białorusinką Radwańska przegrywa ostatnio regularnie (bilans od stycznia: 0-4), a z Bartoli w sześciu poprzednich meczach straciła jedynie pierwszego seta, w 2007 roku podczas turnieju w Stuttgarcie.
Półfinał z Polką w roli faworytki zaczął się za późno, by przekazać wynik w tym wydaniu „Rz". Wiara w zwycięstwo tenisistki z Krakowa miała silne podstawy, choć tenis kobiecy to nie jest proste odzwierciedlenie reguł statystyki.
Francuzka potrafiła to udowodnić, gdy w ćwierćfinale zakończyła zwycięską serię Azarenki na sukcesie nr 26 i odebrała jej szansę na obronę tytułu sprzed roku. Wyjaśnienia obu stron były podobne. – Nie jestem superkobietą, choć chciałabym być. Po prostu fizycznie nie dałam rady – mówiła liderka rankingu światowego. – Pracuję niezmiernie ciężko i cieszę się, że widać efekty. Tak buduję wiarę w siebie – powtarzała szczęśliwa Bartoli. Warto przypomnieć, że Francuzka wygrywała z nr 1 na świecie także wcześniej: w 2007 roku z Justine Henin i dwa lata później z Jeleną Janković.
Niezależnie od wyniku półfinału, widzowie w Miami chyba nie mogli narzekać na zamianę – wreszcie mieli wytchnienie od jęków Azarenki.
Kto lubi rankingową arytmetykę, ten przed meczem już wiedział, że Polka obroniła czwarte miejsce na świecie. Karolina Woźniacka atakowała, ale nie spełniła pierwszego warunku wyprzedzenia Radwańskiej – przegrała półfinał z Marią Szarapową. Spotkanie było długie, chwilami dobre, Rosjanka walczyła z dawno niewidzianą energią.