Po raz pierwszy zdarzyło się, by w finale turnieju z cyklu ATP Masters 1000 w Monte Carlo zagrali dwaj tenisiści, którzy nigdy wcześniej nie wygrali zawodów tej rangi, a jeden (Lajović) nie wygrał jeszcze żadnego turnieju ATP World Tour. Obaj w pełni zasłużyli na tę nagrodę, jeden po drodze pokonał lidera rankingu światowego, drugi światowego lidera gry na kortach ziemnych.
Finał, choć grany przy chmurnym niebie, mógł się podobać. Większym agresorem był Włoch, świetnie poruszał się po korcie, jego forhend na kortach ziemnych jest niezwykle groźny i wydajny, ale Serb kilka razy obronił się rewelacyjnie, przypierany do muru zwykle grał najlepiej.
Już początek rywalizacji przyniósł przyniósł interesującą zmianę wyniku: Lajović prowadził 2:1 i serwował, ale przewagi nie utrzymał, przegrał kolejne cztery gemy i w zasadzie było po secie. W drugim przełamanie przyszło w piątym gemie. Fognini prowadził 3:2, ale poprosił o interwencję fizjoterapeuty, bo zabolała noga.
Kłopot z udem nie był duży, Włoch po kilkunastu minutach prowadził 5:3, przy 5:4 serwował i szybko zdobył cztery punkty potrzebne do zwycięstwa. Tegoroczna główna nagroda w Monte Carlo to obok pucharu i tysiąca punktów rankingowych, 958 055 euro.
Każdy z widzów widział, że do zwycięstwa poniósł Fogniniego przede wszystskim większy temperament, bywało, że mocno kłopotliwy dla tenisisty i otoczenia, tym razem jednak bardzo przydatny. Tak uśmiechniętego do wszystkich Fabio, całującego z uczuciem czerwoną mączkę kortu Rainiera III, świat jeszcze nie widział.