Zwycięstwo Janowicza wreszcie przypomniało jak elegancki i skuteczny może być tenis Polaka. Querrey nie gapa, porządny i duży tenisista, nr 19 na świecie, a chwilami tylko mógł bezradnie patrzeć na pewnie zdobywane punkty przez młodego rywala z miasta Łodzi.
Niby nie było w tym meczu fajerwerków, asy w skromnej polskiej normie (7), wymiany raczej krótkie, skoki do siatki tylko w dobrze wybranych momentach, ale właśnie ten spokój i skuteczność akcji Polaka mogły się podobać najbardziej.
Żadnych niepotrzebnych krzyków i gestów, żadnych nadmiarowych wybuchów temperamentu, tylko bardzo solidny i przemyślany tenis, dokładne akcje i bojowość od pierwszej do ostatniej piłki. Jeśli w kolejnym meczu Jerzy Janowicz zagra podobnie, to choć rywalem jest sam Tomas Berdych, wcale nie trzeba się martwić, że to rywal poza zasięgiem Polaka. Nie tak dawno Jerzyk pokazał zresztą Czechowi, że sporo umie, gdy walczyli trzy sety w ćwierćfinale turnieju w Marsylii.
Kiedy Janowicz ładnie wygrywał pierwszego seta, Agnieszka Radwańska na korcie nr 3 już kończyła krótki i bolesny dla niej mecz z Laurą Robson. Było 6:3, 5:1 dla Brytyjki, komentujący spotkanie w TVP Sport Wojciech Fibak jeszcze widział cień nadziei na nagłą odmianę wyniku (tenis kobiecy zna przecież takie przypadki), ale tym razem trzeba było się godzić ze smutną porażką.
Oddajmy co należne rywalce – Robson grała bardzo dobrze, walecznie, bez żadnego respektu dla rozstawionej rywalki, mocnym serwisem i bekhendem otwierała sobie drogę do dominacji w wymianach. Po drugiej stronie siatki biegała przygaszona Polka, w jej grze nie było ani energii, ani znanej dokładności. Kilka udanych skrótów Isi nie miało znaczenia, siła i wiara Brytyjki dały jej zaskakująco łatwe zwycięstwo.