Polski tenisista zagrał na Foro Italico jak ranking przykazał, wygrał nie tylko dość pewnie, ale niekiedy z błyskiem, który tak lubi publiczność. Specjalność dnia – nie sprytne skróty i asy serwisowe (choć były) – ale odbicia bekhendowe wzdłuż linii, po których piłka tylko świstała obok bezradnego Kolumbijczyka.
W meczu, rozgrywanym nieco z boku głównych aren, na korcie nr 3 (jego patronem jest Nicola Pietrangeli, dawna sława włoskiego tenisa), więcej się działo w pierwszym secie. Jerzyk tworzył napięcie sam, dwa razy wygrywając swoje gemy serwisowe od stanu 0-40. W drugim już nie szukał tak długiej drogi do zwycięstwa, bardzo agresywnie odbierał serwisy Giraldo i w połowie seta miał wyraźną przewagę, którą szybko zamienił na wygranego seta. Kolumbijczyk próbując naśladować Polaka tylko przyspieszył swą porażkę. Po zwycięstwie Janowicz zapracował na przychylność widowni – rozdał szczodrą ręką trzy czerwone służbowe ręczniki i ukłonił się w publiczności w każdą strony świata. Za to też dostał brawa.
Zysk Jerzyka po pierwszym meczu: 45 punktów rankingowych i 14,5 tys. euro. Równo rok temu też grał w Rzymie, tylko w skromnym challengerze, który wygrał, co dało mu 80 punktów i 4300 euro po pięciu meczach. Widać różnicę.
W drugiej rundzie Janowicz zagra z Jo-Wilfriedem Tsongą, ósmym tenisistą świata. Wcześniej nie grali. Wskazywać na Polaka trudno, to oczywiste, ale skazywanie go na klęskę też nie ma uzasadnienia. Mecz zapewne odbędzie się w środę, transmisja najprawdopodobniej w Polsacie Sport Extra.
Grali także Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Przegrali, tym razem po długim tie-breaku z Julianem Benneteau i Nenadem Zimonjiciem. Forma polskiego debla zaczyna trochę martwić, 30. i 31. miejsce w indywidualnym rankingu deblowym i 10. pozycja w klasyfikacji par to nie jest solidna obietnica startu w Masters.