Rzymskie finały były jak ze sztancy: Williams – Wiktoria Azarenka 6:1, 6:3; Nadal – Roger Federer 6:1, 6:3. Szykowano się na dwa atrakcyjne mecze, wyszło inaczej.
Więcej spodziewano się po finale męskim. Kiedyś spotkanie Nadala z Federerem to było marzenie kibica. Jeszcze niedawno w Rzymie grało się do trzech wygranych setów, więc żyło wspomnienie wspaniałej pięciosetówki z 2006 roku, gdy Hiszpan pokonał Szwajcara, broniąc dwóch piłek meczowych.
Tym razem trzeba po prostu dopisać do długich statystyk: 20. zwycięstwo tenisisty z Majorki, 10. porażka jego wielkiego rywala. Co z tego, że Federer zwijał się jak w ukropie, próbował każdego odbicia i chętnie atakował. Po drugiej stronie siatki miał ruchomą ścianę, Nadala z najlepszych dni, Nadala, który od lutego grał w ośmiu turniejach, sześć wygrał, we wszystkich był w finale.
Po sobotnim półfinale Serena Williams poszła na korty treningowe, bo nie była zadowolona z niektórych odbić.
– Kocham korty ziemne. Nie odniosłam wielu zwycięstw w Paryżu, ale i tak kocham tę grę, i nawet poślizgi – twierdziła.