Pani następna rywalka to Sara Errani. Mogło być gorzej...
Agnieszka Radwańska: Sara gra bardzo dobrze na kortach ziemnych, w ubiegłym roku była w Paryżu w finale. Jedno jest pewne: będę musiała w tym meczu dużo biegać, by wygrać. Nasz ostatni pojedynek podczas ubiegłorocznego turnieju Masters w Stambule trwał trzy i pół godziny, byłam lepsza tylko o kilka piłek. To nie jest tak, że wygrywam z nią łatwo, choć bilans jest dla mnie bardzo pozytywny (6:1 - przyp. red.). W Stambule nazajutrz nie mogłam chodzić, a musiałam grać w półfinale z Sereną Williams. Ale to jest ćwierćfinał Wielkiego Szlema i niezależnie od tego, kto jest po drugiej stronie siatki, zawsze będzie to dobra tenisistka.
To pani pierwszy ćwierćfinał w Paryżu. Czy to oznacza, że korty ziemne nie są już dla pani straszne?
Nigdy nie grałam rewelacyjnie na tej nawierzchni, szczególnie wiosną tego roku. Dlatego jestem szczęśliwa, że w końcu się udało. Nawet kiedy nie ma się tak wielkich nadziei, jak np. przed Wimbledonem, nie jest miło przegrać w jednej z pierwszych rund. Mecz z Ivanović był zdecydowanie najlepszy z tych, które tu rozegrałam i to cieszy szczególnie - gram coraz lepiej. Dwa pierwsze gemy trwały w sumie chyba 20 minut, w drugim Ana prowadziła 40:0 i przegrała, takie rzeczy się pamięta. Wynik nie oddaje w pełni tego, co działo się na korcie. Gdybym zagrała tak, jak w poprzedniej rundzie, to wynik byłby pewnie podobny, tylko na korzyść Any.