Krzysztof Rawa z Londynu
Lisicki, Niemka mówiąca niekiedy po polsku, będzie w sobotę rywalką Francuzki Marion Bartoli, która w drugim półfinale pokonała Belgijkę Kirsten Flipkens 6:1, 6:2. Innymi słowy – Wimbledon 2013 będzie miał nową mistrzynię, tym razem spoza pierwszej dziesiątki rankingu WTA.
Szanse na wygraną Agnieszki były, lecz szybko umykały spłoszone siłą rywalki. Chwilami bolało oglądać, lecz i moc serwisu Niemki miała znaczenie, i sprawność nóg Polki i, jak niemal zawsze w tak wyrównanych meczach, uśmiech szczęścia.
Trudno było nie zauważyć owiniętych bandażem i poklejonych taśmami obu ud Agnieszki. Sabine też miała opatrunki, ale bardziej dyskretne, na obu kostkach. Ilość bandaży była jednak proporcjonalna do wysiłku tenisistek w dotychczasowych spotkaniach: Polka grała w sumie prawie o trzy godziny dłużej.
Niepokój budził nie tylko stan nóg Isi, ale także szybkość i celność serwisowego ognia rywalki. Pierwszy gem, przy polskim podaniu, trochę uspokoił zwolenników Agnieszki. Drugi, gdy serwowała Sabine – dał także pewność tym, którzy wierzyli w mocne ramię Niemki. Zaczęło się wedle rozpisanego od wtorku scenariusza.
Lisicki na pewno była zdenerwowana. Przyłożyć mocno rakietą w piłkę rzeczywiście potrafi, 120 mil na godzinę na ekranie to potwierdziło, ale szacować ryzyko zagrań z głębi kortu, odczytywać rotacje piłek rywalki – z tym miała kłopoty. Akademia w Bradenton, oprócz unikania wchodzenia na linie kortu, jednak uczy odwagi, więc Niemka atakowała, czasem także przy siatce.