Maraton przegrany o punkt

Nie będzie polskich półfinałów w Luksemburgu i Sztokholmie. Katarzyna Piter przegrała z Anniką Beck 3:6, 7:6 (7-3), 6:7 (5-7), Jerzy Janowicz uległ Ernestsowi Gulbisowi 5:7, 6:4, 3:6

Aktualizacja: 18.10.2013 18:19 Publikacja: 18.10.2013 17:43

Maraton przegrany o punkt

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Ćwierćfinał Polki z Niemką trwał trzy godziny i 12 minut, pod koniec na nogach słaniały się obie, ale ustąpić nie chciała żadna. Na szaro-niebieskim korcie działo się wiele, choć nie zawsze chodziło o pokaz nadzwyczajnego tenisa. Obie rywalki wypełnione były jednak ambicją tak, jak mistrzynie Wielkiego Szlema, to najbardziej warto było podziwiać.

Po pierwszym secie i połowie drugiego wyglądało na to, że nieustępliwość młodej Niemki, juniorskiej mistrzyni Roland Garros 2012, weźmie górę. Beck nie gra jakoś szczególnie sprytnie (nie tak dawno, w półfinale turnieju w Katowicach Roberta Vinci pokazała jej, co to znaczy tenisowa mądrość), nie ma wielkich uderzeń, nie jest też bardzo silna fizycznie. Jej największą zaletą pozostaje zaciekłość, wytrwałość, upór w walce o każdą, nawet pozornie straconą piłkę.

Tym uporem gasiła zapędy Piter, było już 6:3, 5:2 dla Beck, w większości meczów stan taki oznacza rychłą porażkę. Niemka trafiła jednak na równie zawziętą dziewczynę z Poznania. Gdy Piter obroniła za chwilę piłkę meczową i rozpoczęła mozolne odrabianie strat, można było uwierzyć, że każdy wynik jest możliwy.

I tak naprawdę było, do końca wyszarpywały sobie to zwycięstwo, raz jedna, raz druga była trochę lepsza, co kilka chwil wydawało się, że któraś padnie, ale krzyczały, zrywały się i walczyły dalej. Gdy Polka prowadziła 5:4 w decydującym secie, miała piłkę meczową przy serwisie Niemki. Zabrakło niewiele, piłka padła kilka centymetrów za linią. Beck wyrównała. Rozstrzygnięcie przyszło w drugim tie-breaku, o tę jedną piłkę, na ponad 230 dłuższych i krótszych wymian, lepsza była Niemka.

Trochę trzeba żałować, ale przecież są i powody do uśmiechu. O Katarzynie Piter wcześniej słyszeli zapewne tylko ci, którzy interesowali się polskim tenisem naprawdę głęboko. Może jednak ktoś zapamiętał jej mecze na kortach Legii z Martą Domachowską i Chinką Na Li w turnieju WTA Polsat Warsaw Open w 2010 roku. Może ktoś widział jak grała dzięki dzikiej karcie na kortach Warszawianki w 2007 roku, gdy w J&S Cup trafiła od razu na Nadię Pietrową.

Jej tenisowe życie toczyło się długo z dala od głównego nurtu turniejów WTA. Wśród juniorek miała jednak sukcesy, zaczęła od wygranej w Mera Cup w 2006 roku, potem w Nowym Sadzie, może mówić, że została tenisistką zawodową w tym samym roku, bo zagrała w półfinałach turniejów deblowych ITF w Olecku i Gdyni. Jeździła na juniorskie Wielkie Szlemy. Wimbledon 2007 był szczytem jej młodej kariery – doszła do półfinału, została 15. juniorką świata.

Zasługi z tego czasu spływają na ojca. Pan Dariusz Piter, kiedyś obiecujący trójskoczek, po kontuzji, która skończyła jego karierę lekkoatletyczną, stworzył w rodzinnym Ceradzu Kościelnym szkółkę tenisową, sam też lubił odbijać, do tego skończył kursy trenerskie. Grała z nim córka Kasia, grał o trzy lata starszy syn Jakub. Katarzyna zdążyła wtedy skorzystać z pomocy finansowej Polskiego Związku Tenisowego, czyli z mecenatu Ryszarda Krauzego.

Przejście z wieku juniorki do rozgrywek seniorek nie było łatwe. Młoda tenisistka, jak wiele innych, jeździła z tatą po świecie ciułając punkty rankingowe w małych turniejach. Starczało na awans do piątej, czwartej, trzeciej setki klasyfikacji WTA, ale stąd do poważnych imprez WTA jest jednak wciąż bardzo daleko. Mimo wszystko w sportowej biografii jest co zapisać: 6 zwycięstw singlowych i 14 deblowych w turniejach ITF.

Debel był ważny. Gdy połączyła siły z Francuzką Kristiną Mladenovic (tak naprawdę Serbką, ojciec grał w piłkę ręczną we Francji) zaczęła się pojawiać na lepszych turniejach, trochę boczną furtką, ale zawsze. Z Kristiną są przyjaciółkami naprawdę, kto nie wierzy, niech spojrzy na konto Katarzyny Piter na Facebooku.

Wspólną nagrodą jest ich pierwsze zwycięstwo w 2013 roku w Palermo, w turnieju WTA rangi International. Ten sezon zaczyna przynosić wszystko to, o czym panna Katarzyna marzyła. Wreszcie ranking singlowy ruszył żwawo w górę, wreszcie poukładały się sprawy treningu, przejęcie obowiązków przez trenera amerykańskiego mieszkającego w Holandii nie było dobrym pomysłem, duże lepszym okazała się trenerska i logistyczna pomoc brata Jakuba), wreszcie 22-letnia tenisistka uwierzyła w siebie. Usłyszała też pochwały od rywalek. Niedawno w Linzu pokonała Irinę-Camelię Begu w pierwszej rundzie, w drugiej uległa Dominice Cibulkovej.

Kolejna efektowna podróż od kwalifikacji do ćwierćfinału w Luksemburgu, zwycięstwa na Christiną McHale, Kirsten Flipkens i Yaniną Wickmayer oraz niezwykły maraton z Anniką Beck pokazały światu nową polską tenisistkę z pokolenia młodszego nawet od Agnieszki Radwańskiej. Pokolenia, które bawi się smartfonami, ma konto na facebooku, słucha hip-hopu i wielkiego tenisowego świata zupełnie się nie boi.

Może to nie jest złota jesień polskiego tenisa kobiecego (choć zaczekajmy do Masters w Stambule), ale ładny przebłysk tej jesieni na pewno. Zyski Katarzyny Piter z Luksemburga zamkną się awansem ze 144. na 120-122. miejsce w poniedziałowym rankingu ATP, zasłużony dodatek finansowy (4435 euro plus premia za debla z Mladenovic) też coś znaczy.

Po Luksemburgu pojedzie jeszcze w końcu października do Azji na dwa turnieje: w Chinach i na Tajwanie. Turnieje nie są duże (w obu pula nagród wynosi 125 tys. dol.), ale skoro do startu w Australian Open bez kwalifikacji potrzeba już niewielu punktów, warto spróbować. Może będą trzy Polki w turnieju głównym w Melbourne.

W tym tygodniu więcej polskich emocji w singlowych turniejach WTA i ATP już nie będzie, bo w ćwierćfinale w Sztokholmie przegrał też Jerzy Janowicz. Mecz Polaka z Ernestsem Gulbisem (26. ATP) trwał trzy sety i ponad dwie godziny, jakichś wielkich pretensji do siebie Janowicz mieć nie musi, bo Łotysz to bardzo zdolny tenisista, ale siedem podwójnych błędów serwisowych trochę martwi, tak samo jak fakt, że Polak zwykle dobrze zaczynał sety, ale rywal znacznie lepiej je kończył.

Ernests Gulbis jest o jedno zwycięstwo od trzeciego w tym roku finału turnieju ATP, oba poprzednie, w Delray Beach i St. Petersburgu, wygrał. Pierwszy start tenisisty z Łodzi po kontuzji wypadł przeciętnie, ale nie narzekajmy, może lepiej będzie w następnym tygodniu w Walencji, gdzie Janowicz też będzie rozstawiony z nr 3 (po Davidzie Ferrerze i Tommy'm Haasie), ale w Hiszpanii pierwszej wolnej rundy już nie dostanie.

Luksemburg. Turniej WTA

(235 tys. dol.). 1/4 finału: A. Beck (Niemcy) – K. Piter (Polska) 6:3, 6:7 (3-7), 7:6 (7-5).


Sztokholm. Turniej ATP

(530 165 euro). 1/4 finału: E. Gulbis (Łotwa, 5) – J. Janowicz (Polska, 3) 7:5, 4:6, 6:3.

Tenis
Iga Świątek na najwyższych obrotach. Polska w półfinale United Cup
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Tenis
United Cup. Duet Iga Świątek – Hubert Hurkacz zapewnił awans
Tenis
Długi i ciężki mecz Polski na początek United Cup
Tenis
Kamil Majchrzak: Ja musiałem zaczynać od zera
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Tenis
Mistrz Wimbledonu zawieszony. Kolejny taki przypadek w tenisie
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay