Janowicz przegrał, ale ładnie skończył sezon, raz jeszcze potwierdził, że jest stworzony do meczów z wielkimi tenisistami na wielkich kortach świata. To było dobre widowisko, mnóstwo efektownego tenisa, chwilami wracały wspomnienia sprzed roku, lecz lider rankingu światowego jeszcze potrafi trochę więcej od Polaka.
Plan gry Janowicza był dobry – atakować, skracać wymiany, nie zostawić czasu sławnemu Hiszpanowi chwili na oddech. Długo się udawało. Do stanu 5:5 w pierwszym secie szli równo, publiczność miała co podziwiać: raz gem serwisowy Polaka trwający 49 sekund – tyle potrzebował na cztery asy serwisowe, innym razem doskonałą grę taktyczną Hiszpana, który rozbrajał polskie groźby także przy pomocy doskonałych, choć trochę słabszych podań. Od czasu do czasu bomby serwisowe Janowicza przekraczały 230 km/godzinę, kto martwił się o skutki kontuzji pleców, ten miał odpowiedź, czy słusznie.
Jeden mały kryzys tenisisty z Łodzi wystarczył, by pierwszy set został przegrany, w drugim też zaczęło się od straty gema serwisowego Janowicza, ale jeszcze raz Polak się zerwał, wyrównał, tylko drugiego przyspieszenia gry Hiszpana z głębi pola już nie wytrzymał. Jeszcze świetnie bronił się w ostatnim gemie. Wielki rywal też ma nerwy, dwa razy stracił szansę wygrania meczu po błędach serwisowych. Za chwilę posłał piłkę w aut i nagle pojawiła się szansa na wyrównanie wyniku. Nie z Nadalem takie numery – Hiszpan w takich chwilach pokazuje swoje mistrzowstwo, i choć publiczność bardzo chciała więcej, trzecia piłka meczowa była już ostatnią.
Spotkanie musiało się podobać, a zdjęcia uśmiechniętego Janowicza pokazującego dumnie rywalowi biceps (po serwisie z prędkością 234 km/godz.) pewnie będą powtarzane nie raz. Najlepszy polski tenisista nie powtórzył bajkowej historii z ubiegłego roku, stracił po tej porażce trochę punktów rankingowych ale wiele nie spadnie, zapewne będzie 21. na świecie. Na długie zimowe wakacje nie pojedzie. Od 28 grudnia czeka go Puchar Hopmana z Agnieszką Radwańską w Perth, a potem już całkiem nowy tenisowy rok.
Po czwartkowych meczach wiadomo oficjalnie, że w finale rozgrywek ATP w Londynie wystartują od wtorku: Rafael Nadal, Novak Djoković, David Ferrer, Juan Martin Del Potro, Tomas Berdych, Roger Federer, Stanislas Wawrinka i Richard Gasquet. Ostatnim z kandydatów, który miał teoretyczne szanse zmiany składu tej grupy, ale odpadł z walki był Milos Raonic, który przegrał z Berdychem. Publiczność w hali Bercy powinna być zadowolona – cała wielka ósemka zagra w ćwierfinałach. Inaczej mówiąc, paryżanie poznają wcześniej od londyńczyków smak Masters.