Zadziwiający tenisista ten Stan Wawrinka. Po kilku tygodniach reakcji na pierwszy tytuł wielkoszlemowy odrodził się niezwykle efektownie właśnie w Monte Carlo. W finale zwyciężył Rogera Federera 4:6, 7:6 (7-5), 6:2.
Ma 29 lat, ale właśnie teraz przeżywa wiele rzeczy po raz pierwszy. Do sukcesu w Melbourne i tytułu pierwszej rakiety Szwajcarii dodał wreszcie sukces w turnieju rangi ATP World Tour Masters 1000. Dwa razy stawał wcześniej przed taką szansą (w Rzymie w 2008 roku, gdy przegrał z Novakiem Djokoviciem i w Madrycie 2013 roku, gdy pokonał go Rafael Nadal).
Poprzednio zwyciężył bardziej sławnego rodaka na tym samym korcie pięć lat temu. Tym razem mecz też odbył się w atmosferze przyjaźni, Szwajcarzy zrobili najpierw wspólną rozgrzewkę, ale zagrali na poważnie, z zębem i bez żadnych forów.
– Oczywiście, że cieszę się z jego sukcesu. Wygrać po raz pierwszy w Wielkim Szlemie i dodać Masters 1000, to wielka sprawa. Myślę, że mogłem wygrać i ja, lecz Stan był twardszy, zwłaszcza w ostatnich gemach i trochę bardziej zasłużył na zwycięstwo. Jasne, że wygrana uciekła mi w tie-breaku drugiego seta, ale nie wykorzystałem szans na objęcie prowadzenia. W sumie dobrze zacząłem sezon na kortach ziemnych, więc może przyjdzie czas na drugi tytuł w tym roku. To mój cel na najbliższe tygodnie – mówił pokonany, choć pewnie z małym żalem, bo w księstwie Grimaldich nie zwyciężył jeszcze nigdy.
Wawrinka pozostanie numerem 3 rankingu światowego, ale w klasyfikacji ATP Race To London obejmującej tylko wyniki tegoroczne – jest już najlepszy. Jako jedyny wygrał w tym sezonie trzy turnieje (oprócz Melbourne i Monte Carlo jeszcze w Chennai).