Barty, wciąż nr 1 kobiecego tenisa, przegrała 6:3, 2:6, 3:6 z Amerykanką Alison Riske. Australijka zaczęła mecz świetnie, kończyła ze spuszczoną głową i wyraźną chęcią szybkiej ucieczki z kortu.
Podczas konferencji prasowej Barty była już pogodzona z wynikiem, oczywiście chwaliła rywalkę i dzielnie stawiła czoło pytaniom o słabszy dzień. – Po prostu się zdarzył. Pomysł na mecz miałam dobry, zawiodło wykonanie, zwłaszcza serwis. Jednak nie będę długo się martwić, to tylko przegrany mecz, nie koniec świata. Niczego bym nie zmieniła w przygotowaniach do Wimbledonu, mam świetny zespół, zrobiłam naprawdę tyle, ile mogłam. Dajcie mi godzinę albo dwie, to wszystko będzie w porządku. Jutro też wstanie słońce – mówiła dziennikarzom.
Jej amerykańska rywalka długo fruwała nad ziemią, wyznawała z tych obłoków miłość do Wimbledonu i trawy, nie zapomniała nawet pochwalić szefa klubu Petera Brooka za to, że ją pamięta od czasu pierwszego startu w 2010 roku.
Riske ma 29 lat, długą karierę i dwa wygrane nieduże turnieje WTA za sobą, przed sobą pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał w życiu. Trafia w nim na Serenę Williams, więc o dalsze zachwyty może być trudno, ale przecież ta mniej znana Amerykanka ma też za sobą jeden ważki argument: w tym sezonie na 15 meczów na trawie wygrała już 14.
Odpadła Barty, odpadła Karolina Pliskova, nr 3 na świecie. Jej mecz z rodaczką Muchovą (68. WTA), też Karoliną, był długi, wydawało się, że po raz pierwszy w turnieju kobiecym zobaczymy nowy, mistrzowski tie-break przy stanie 12:12 w decydującym secie, ale Muchova zdążyła wygrać 13:11 bez tie-breaka.