Tenisowi debliści: Fachowcy w niszowej branży

Debel to drugoplanowe podwórko. Pieniądze dla najlepszych są wciąż godne, ale kibiców nie ma, bo czołowi singliści już dawno z gry podwójnej zrezygnowali.

Publikacja: 06.11.2014 01:00

Bob i Mike Bryanowie to jedyni gwiazdorzy debla

Bob i Mike Bryanowie to jedyni gwiazdorzy debla

Foto: AFP

Gra podwójna to od lat problem – dla władz ATP, organizatorów turniejów i dla widzów. Pomysły na zwiększenie popularności były różne – od dobrze przyjętych zmian w przepisach przyspieszających grę, po skrytykowaną i porzuconą próbę dopuszczania do debla jedynie tych, którzy zakwalifikują się do tego samego turnieju w singlu.

Drugi z pomysłów się nie przyjął, bo wszyscy zdali sobie sprawę, że specjalizacja poszła za daleko i wspomnienie deblowego ćwierćfinału Australian Open z udziałem mistrzów gry pojedynczej – Stefana Edberga i Pata Casha – jest odległe jak rok 1990.

Pary złożone z singlowych gwiazd to już historia. – Czasy, w których John McEnroe wygrywał w singlu i w deblu, nie wrócą. Wysiłek fizyczny jest dziś nieporównanie większy. Nie da się tego pogodzić na dłuższą metę, wystarczy spojrzeć na tempo gry 30 lat temu i dziś – podkreśla w rozmowie z „Rz" Marcin Matkowski, połowa utytułowanego polskiego debla (drugą połową przez lata był Mariusz Fyrstenberg, ostatnio się rozstali).

W szerokiej czołówce rankingu deblistów są nieźli singliści, którzy chcą trochę dorobić przed emeryturą, jak Francuzi Michel Llodra i Nicolas Mahut, są byli gracze challengerowi, którzy nie zdołali przebić się do świata wielkich turniejów, jak Jean-Julien Rojer z Antyli Holenderskich czy Hiszpan Marc Lopez. Są w końcu gracze, który dość wcześnie zdecydowali się na debla, jak bracia Bryanowie czy Matkowski z Fyrstenbergiem.

– Zdaję sobie sprawę, że ludzie chcieliby oglądać najlepszych: Federera, Djokovicia, Nadala, Murraya – przyznaje Matkowski.

Bob i Mike Bryanowie to dziś jedyna wyrazista marka w deblowym świecie. Są najlepsi, od zawsze razem i są bliźniakami – łatwo zapamiętać. Z innymi trudniej, zwłaszcza że obecnie zawodnicy rzadko grają wspólnie dłużej niż dwa lata.

Przegląd tegorocznych zdobywców tytułów wielkoszlemowych to potwierdza. Poza Bryanami, którzy zgarnęli puchar w Nowym Jorku, zwyciężały pary znane tylko specjalistom, często tworzone ad hoc. W jednej z nich znalazł się nasz Łukasz Kubot, który wraz ze Szwedem Robertem Lindstedtem wygrał Australian Open.

Jeszcze kilka–kilkanaście lat temu poruszanie się po deblowym korcie było łatwiejsze. Długo razem grali Mark Woodforde i Todd Woodbridge – obaj z Australii czy Leander Paes i Mahesh Bhupathi – kapryśne gwiazdy z Indii. Była też polska siła (Polish Power), czyli Matkowski i Fyrstenberg. – Ciężko się zakotwiczyć w świadomości kibiców jako para i to jest mankament. Mariuszowi i mnie zajęło to parę lat – mówi Matkowski.

Mimo to Polacy zdecydowali, że w przyszłym sezonie zagrają z różnymi partnerami.

– Ta myśl chodziła nam po głowach od dłuższego czasu, a decyzję podjęliśmy przed tegorocznym US Open. Chociaż nie graliśmy w tym roku źle, mieliśmy parę pechowych meczów i nasz ranking zaczął spadać. Dlatego musieliśmy zdecydować się na występy z innymi partnerami. Nie ukrywajmy, po 11 latach wspólnej gry coś się wypala. Nie było dodatkowych pozytywnych emocji na korcie. A to ważny czynnik.

Polacy rozstawali się już w ciągu 11 lat wspólnej kariery, jak choćby w sezonie 2005, jednak wracali do siebie. – Nie mówimy, że już nigdy. Umówiliśmy się na grę z innymi partnerami i okaże się, jak nam idzie – mówi Matkowski, który zagra z Robertem Lindstedtem. Nowym partnerem Mariusza Fyrstenberga będzie Meksykanin Santiago Gonzalez. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z oczekiwaniami zawodników, może w przyszłorocznych finałach ATP zobaczymy ich po przeciwnych stronach siatki. A zdezorientowani widzowie zapytają: co się stało z Polish Power?

Gra podwójna to od lat problem – dla władz ATP, organizatorów turniejów i dla widzów. Pomysły na zwiększenie popularności były różne – od dobrze przyjętych zmian w przepisach przyspieszających grę, po skrytykowaną i porzuconą próbę dopuszczania do debla jedynie tych, którzy zakwalifikują się do tego samego turnieju w singlu.

Drugi z pomysłów się nie przyjął, bo wszyscy zdali sobie sprawę, że specjalizacja poszła za daleko i wspomnienie deblowego ćwierćfinału Australian Open z udziałem mistrzów gry pojedynczej – Stefana Edberga i Pata Casha – jest odległe jak rok 1990.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Tenis
Iga Świątek broni tytułu w Madrycie. Już na początku szansa na rewanż
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu