Szwajcarka Timea Bacsinszky (26 WTA) opowiedziała w Indian Wells dziennikarzowi „L'Equipe" o swoim ojcu. „Jest on nauczycielem tenisa. Kiedy pierwszy raz zaprowadził mnie na kort, miałam trzy lata. Szybko dostrzegł, że projekt, który mu się nie powiódł z dwoma innymi dziećmi z poprzedniego małżeństwa, ze mną może się udać. Moja matka, z zawodu dentystka, nie sprzeciwiła się. Czy zdawała sobie sprawę z tego co czuję? Nie wiem... Nie mam do niej żalu, to ona zarabiała na życie. Moje dzieciństwo nie było dobre. Kilka razy zastanawiałam się, czy nie zadzwonić na telefon dla dzieci źle traktowanych, ale bałam się, że ojciec na rachunku zobaczy ten numer i będę miała problemy. Nigdy o siebie nie walczyłam, choć zdarzało się, że byłam bita, że ojciec ciągnął mnie za włosy. Chciałam uciec. Szukałam w internecie informacji jak uciec skutecznie. Miałam te same problemy, co wielu tenisistów wychowywanych przez opresyjnych rodziców. Ojciec nigdy się mną nie zajmował poza kortem. Nigdy nie miałam ojca, dziś nie odczuwam jego braku. On ukradł mi dzieciństwo, ukradł moją młodość. Nie widuję go, nie rozmawiam z nim i tak będzie już do końca. On miał tę chorobliwą chęć bycia sławnym. Nie było dla niego żadnym problem wrzeszczeć na mnie, by to osiągnąć. Pieniądze? Bez wątpienia chciał w końcu zamieszkać w pałacu. Kiedy zyskałam pierwszego sponsora, ojciec przestał pracować i zajął się tylko mną. To był najgorszy moment mojego życia. Kupił mi jedną czy dwie pary dżinsów, bo osiołkowi należy się marchewka... Gdy miałam 15 lat zmusiłam matkę, by się z nim rozwiodła" - powiedziała Timea Bacsinszky.