O ćwierćfinale Radwańska – Koukalova nie da się wiele opowiedzieć, bo przewaga polskiej tenisistki była za duża. Czeszka chyba nie wierzyła w sukces, grała bez pomysłu, była nerwowa, rozkojarzona, na jej tle Agnieszka była niedościgła mistrzynią.
– Wszystko zależało ode mnie. Robiłam co należało. Nastawiłam się na szybkie piłki, trudniejszy mecz, ale robiłam też wszystko, by rywalkę wybić z rytmu i chyba mi się udało – mówiła uśmiechnięta Polka.
Trochę jednak szkoda, że Klara Koukalova nie przypomniała się polskiej publiczności w bardziej efektowny sposób. Kibice powinni ją pamiętać, przecież w 2003 i 2004 roku walczyła z Anną Smashnovą i Flavią Pennettą (bez powodzenia) w finałach turniejów WTA w Sopocie. Kto sięga pamięcią jeszcze dalej, może widział nastoletnią Klarę, jak w 2000 roku w tym samym polskim kurorcie wygrywała turniej ITF.
Była kiedyś w pierwszej dwudziestce rankingu WTA, wygrywała turnieje (3 singlowe, 4 deblowe), ale to wszystko przemknęło raczej bez uwagi świata. Może dlatego, że kawał kariery przeszła jako pani Zakopalova, czyli żona czeskiego piłkarza Jana Zakopala.
Jej tenis zawsze był taki sam: dużo biegania, płaskie strzały z obu stron kortu, niespecjalnie mocny serwis, ale zmysł taktyczny zwykle dobry. W piątek jednak tego zmysłu całkowicie zabrakło. Czeszka próbowała wygrać z Polką sposobami, który Radwańska lubi, wybierała uderzenia po których piłka bardzo często lądowała w siatce lub na aucie, więc wynik szybko szedł w jedną stronę.