Po sobocie był przewidywalny remis, bo pierwsze rakiety spełniły swoje zadania, ale gdy Timea Bacsinszky efektownie rozprawiła się w niedzielę z Agnieszką Radwańską i Szwajcaria objęła prowadzenie 2:1, temperatura meczu gwałtownie wzrosła.
Taka uroda drużynowego tenisa, że przewidywać sukces końcowy bardzo trudno: gdy Martina Hingis prowadziła z Urszulą Radwańską 6:4, 5:2 Bacsinszky szła już po szwajcarską flagę, gdy wróciła, właśnie zaczął się wielki powrót młodszej z sióstr Radwańskich. Rzecz wydawała się prawie niemożliwa, ale stało się – słabością wielkiej Martiny była kondycja.
Kłótnia o sporną piłkę z panią na stołku sędziowskim też zwiększyła motywację Urszuli. Wygrała pięć kolejnych gemów, drugi set dla niej, a trzeci był już tylko pochodem po zwycięstwo i duży punkt dający remis.
Decydował debel – kapitan Tomasz Wiktorowski postawił na Agnieszkę Radwańską i Alicję Rosolską, kapitan Heinz Guenthardt na Bacsinszky i z musu – rezerwową Viktoriję Golubic. Po dobrym starcie Polek rywalki wyrównały i dwa dni rywalizacji sprowadziły się do trzeciego seta debla. Wygrały go 9:7 Szwajcarki, rewelacyjny bekhend Timei zostanie w pamięci na długo.
To panna Bacsinszky tak naprawdę skradła show w Zielonej Górze, choć Urszula Radwańska już na zawsze będzie miała w kronice kariery zapis, że pokonała pięciokrotną mistrzynię Wielkiego Szlema. Hingis i spółka zostają w najlepszej ósemce świata, Polki wrócą w lutym 2016 roku do rozgrywek Grupy Światowej II.