Roger Federer pokonał w 54 minuty Stana Wawrinkę 6:4, 6:2. Kto widział mecz Szwajcarów przyzna, że do oglądania było raczej niewiele. Stan zaczął z animuszem, prowadził wprawdzie 3:0, lecz potem zgasł pod każdym względem – raczej snuł się po korcie, niż podejmował walkę. Można podejrzewać, że piątkowe efektowne zwycięstwo nad Rafaelem Nadalem kosztowało go więcej, niż przypuszczano.
Dla finału Federera z Novakiem Djokoviciem taki wynik jest raczej dobry, bo w miarę wypoczęty starszy Szwajcar mógł oszczędzić siły i w czwartym finale w Rzymie może wreszcie zdobędzie tytuł.
Nikt mu tego nie zagwarantuje, ale kto wie – jedni obserwatorzy przypominają, że Serb w trzech meczach tracił sety i niekiedy wyglądał na lekko zmęczonego, drudzy jednak podkreślają, że w meczu z Davidem Ferrerem seta nie stracił, był solidny od pierwszej do ostatniej piłki, wygrał 6:4, 6:4 mając spotkanie pod pełnym nadzorem.
– W porównaniu z poprzednimi meczami, w półfinale zagrałem najlepiej. Pewność odbić to właściwe słowo do opisu mej gry. Mam więc powody, by wierzyć, że w niedzielę też zagram na tym samym poziomie, może nawet lepiej – potwierdzał Djoković.
Serbowi, całkiem słusznie, nie podobała się tylko zmęczona wieloma meczami nawierzchnia kortu centralnego. Wskazywał liczne dziury i trzeba było kilku solidnych napraw, by wygładzić czerwoną mączkę. – W paru miejscach ubytki było całkiem głębokie, w takich dziurach o skręcenie kostki w poślizgu było bardzo łatwo. Niebezpiecznie grać w takich warunkach – mówił po spotkaniu.