To, co wydarzyło się podczas meczu w Łodzi, nie odbiegało od chuligańskich norm. Najpierw kibice Widzewa szli grzecznie przez miasto, a potem zachowywali się tak, że policja musiała użyć armatek wodnych. Palenie szalików klubowych wieszanych na ogrodzeniach boisk stało się w Polsce normą, chociaż PZPN powinien za takie praktyki karać kluby, które nie potrafiły wychować kibiców, i konkretne osoby. Mecz miał być świętem Łodzi, poprzedziła go minuta ciszy ku czci trenera obydwu drużyn Leszka Jezierskiego. Obok boiska przez cały czas wisiała koszulka z jego nazwiskiem. Kilkadziesiąt metrów dalej kibice ubliżali sobie nawzajem i bili się z policją. Jezierski mówił o takich kibicach: „To są głupki”.W Warszawie też smutek. Mecz Legii z Lechem to kolejna potyczka w trwającej od dziesięcioleci rywalizacji między dwoma wielkimi miastami. Miasta wielkie, ale kibice mali. Ci z Legii prowadzą od wielu miesięcy wojnę z władzami klubu, obrażają jego właściciela, zapominając, że gdyby nie on, sytuacja Legii byłaby znacznie gorsza. Po takiej porcji wyzwisk, jaką w sobotę usłyszał Mariusz Walter, zastanowiłbym się na jego miejscu, czy dalsze wydawanie pieniędzy na Legię ma sens. Coś, co miało być przyjemnością i satysfakcją, staje się balastem, a może być nawet niebezpieczne. Może trzeba jakiejś mediacji, żeby strony doszły do porozumienia.

Jeśli celem pobytu na stadionie nie jest doping dla swojej drużyny tylko demonstracje, to kibicowanie traci sens. Tak właśnie było w sobotę na Łazienkowskiej. Warszawianie wykrzykiwali hasła przeciw władzom Legii, a poznaniacy dopingowali swoich piłkarzy. I chyba pierwszy raz na stadionie Legii zdarzyło się, że kibice gości byli głośniejsi od gospodarzy. A na boisku jak na trybunach. Legia rozegrała bardzo słaby mecz, Lech niewiele lepszy, a to są dwie czołowe polskie drużyny. Znikąd pociechy.