Polacy mieli jeszcze teoretyczne szanse na awans, a grali tak, jakby im na tym nie zależało.
Bagaże spakowane, zakupy zrobione, wczasy wykupione, w środę wyjeżdżamy. „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. A właśnie, że się stało. Znowu się z nas śmieją i nawet na wczasy do Chorwacji nie warto jechać, bo nas będą palcami pokazywali, jako największych nieudaczników mistrzostw Europy. Nie było w tym turnieju drużyny gorszej niż Polska.
Miernikiem poziomu reprezentacji jest obecność w niej Marcina Wasilewskiego – prostego rębajły, który przewraca się na piłce, ale strach koło niego przebiec, żeby nie dostać nogą, ręką, czym popadnie. To jest ulubiony gracz Leo Beenhakkera. Na takich chciał budować sukces. Artur Boruc to jedyny piłkarz, który może powiedzieć z czystym sumieniem, że wykonał swoją pracę na sto procent. Może jeszcze Roger i Michał Żewłakow. Reszta zagrała bardzo źle, ale chyba dużo lepiej nie potrafi.
Po to wzięliśmy zagranicznego trenera, żeby krok po kroku coś zbudował, nie tylko w reklamie. A on w najważniejszym momencie dokonywał dziwnych wyborów i w konsekwencji spisał się tak samo, jak jego wybrańcy. Zaczęło się jak nigdy, skończyło jak zawsze.