Przez wiele lat zagranicznym zawodnikom płaciło się niemal wyłącznie w dolarach. Dziś większość z nich dostaje wypłaty w euro. Przy dolarach zostali tylko ci, którzy mogą nimi płacić w swoich krajach – Amerykanie i zawodnicy z Karaibów.
Są też wyjątki – czasem w dolarach wynagradza się zawodników zza wschodniej granicy, zdarzają się też kluby, które nawet Polakom płacą w obcych walutach. W wakacje, gdy ligowe drużyny planują skład i budżet, zagraniczne pieniądze były bardzo tanie – euro kosztowało 3,2 zł, a dolar niewiele ponad 2 zł. Dziś dolar kosztuje już ponad 2,7 zł, a euro 3,63 zł.
Kto najbardziej na tym ucierpi? W lidze piłkarskiej (16 drużyn) jest obecnie 83 zagranicznych zawodników, z tego aż 32 w trzech najbogatszych zespołach – Legii, Wiśle i Lechu.
– W ekstraklasie kontrakty w dolarach już praktycznie nie występują, większość zawodników dostaje pensje w euro. Na razie ta waluta nie rośnie aż tak bardzo i przy rocznych wypłatach rzędu 100 – 150 tys. euro różnice nie są duże. Co innego, jeśli kurs euro nadal będzie rósł. Wtedy zaczną się problemy – ocenia piłkarski menedżer Mariusz Piekarski.
Coraz wyższe kursy najbardziej bolą działaczy koszykarskich. W ekstraklasie kobiet i mężczyzn jest 27 drużyn, które zatrudniają 113 zagranicznych zawodników i zawodniczek, z tego aż 89 spoza Europy. Przykładowo w zespole mistrza Polski, Asseco Prokomie Sopot, jest sześciu obcokrajowców (w tym pięciu Amerykanów), którzy zarabiają rocznie co najmniej 1,5 mln dolarów. Oznacza to, że w sierpniu mistrzowie Polski mogli zakładać, że na pensje wydadzą około 3,5 mln złotych. Jeśli obecny kurs utrzyma się do końca sezonu, to klub będzie musiał znaleźć dodatkowe pół miliona.