Przybilla występuje w NBA od dziewięciu sezonów i pod względem doświadczenia w tej lidze bije na głowę wszystkich kandydatów do gry w polskiej reprezentacji razem wziętych. W obecnym sezonie notuje średnio 6,1 pkt, 8 zbiórek i 1,1 bloków na mecz (czyli ponad dwa razy więcej niż Marcin Gortat w Orlando Magic) w drużynie Portland Trail Blazers, będącej wschodzącą potęgą, już zaliczaną do ścisłej czołówki Konferencji Zachodniej. Obecnie jest zmiennikiem dla wybranego z pierwszym numerem draftu w 2007 roku olbrzyma Grega Odena, którego jednak zastępował (i to z powodzeniem) w wyjściowej piątce w 13 meczach. Absolwent uczelni Minnesota w całej karierze zdobył w NBA ponad 1800 punktów oraz miał prawie 2700 zbiórek. Przez lata był podstawowym centrem Milwaukee Bucks, później krótko grał w Atlanta Hawks, a od 2004 roku – w Blazers.

Przybilla o tym, że działacze polskiej federacji ciągle szukają wzmocnień dla kadry za oceanem, dowiedział się od korespondenta „Rz”. – Przyznam szczerze, że nie rozważałem takiej sytuacji, ale to ciekawa perspektywa – powiedział po chwili zastanowienia. – Pochodzę z polsko-niemieckiej rodziny. Mój dziadek był Polakiem, ale, niestety, zmarł, kiedy byłem w szkole średniej. Muszę porozmawiać na ten temat z moim ojcem, ale wstępnie jestem zainteresowany. Jeśli działacze polskiej federacji ze mną się skontaktują, to chętnie podejmę rozmowy. Rok temu prezes Polskiego Związku Koszykówki Roman Ludwiczuk gościł w Los Angeles, gdzie spotkał się z grającym wówczas w miejscowych Clippers Danem Dickauem. 30-letni rozgrywający także wyraził zainteresowanie grą w biało-czerwonej koszulce i miał nawet podobną sytuację rodzinną (jego dziadek był Polakiem). Niestety, latem doznał kontuzji kolana, która pokrzyżowała mu plany – najpierw stracił kontrakt we włoskim Avellino, a następnie, tuż przed rozpoczęciem nowego sezonu, w Golden State Warriors. W tej sytuacji jego występ na Euro 2009 stanął pod dużym znakiem zapytania, co nie oznacza jednak, że jest wykluczony.

– Gdyby Dan zgodził się zagrać, a jest jeszcze Gortat, ten zdolny chłopak z Orlando… Hmm, to byłaby ciekawa drużyna – zastanawia się Przybilla. Po czym dodaje: – Najgorsze jest to, że sprawozdawcy w Stanach Zjednoczonych ciągle przekręcają moje nazwisko. Wymawiają je „Pryzbilla”, podczas gdy ja nazywam się przecież „Przybilla”! – kończy z klasycznym „rz” w środku wyrazu, co Amerykanom przychodzi z dużo większym trudem.